niedziela, 30 grudnia 2012

60. Wiadomości lokalne

Wielki (z mojej perspektywy) powrót. Po świętach, niemałym rozczarowaniu "Hobbitem" i trzech godzinach wymyślania tematu na tego posta (dalej go nie mam), wracam. I w sumie nie bardzo wiem z czym. No to tak, w telegraficznym skrócie:

Festiwal "zastaw się a postaw się", festyn obżarstwa, czyli święta w naszym komercyjnym, postmodernistycznym wydaniu zakończyły się. Na oklaski zasługuje aura, która wybitnie podkreśliła ten szczególny dla niektórych okres. Niektórzy wiedzą, że jestem materialistą, skąd więc ten sceptycyzm? Lubię jeść i lubię prezenty (kto nie lubi). Ale to można robić bez żadnej okazji. Materializm niejedno ma imię, a takie podszywanie go duchową otoczką jest błe. Coś, co kiedyś było przeżyciem duchowym okraszonym symbolicznymi uroczystymi kolacjami i drobnymi upominkami zostało przez przedmioty całkiem pokryte. Teraz tylko zasłaniamy się świętami po to, żeby się nażreć. Na pewno nie wszyscy, ale taki obraz społeczeństwa serwują nam media i sporo osób to kupuje. Wyszło to bez ładu i składu, nic dzisiaj (i w najbliższym czasie) nie poradzę, że nie mogę się odpowiednio wysłowić, mam nadzieję, że ktoś mnie zrozumie.


Dziura w ziemi, o której pisałem kiedyś, dalej straszy, ludzie dalej łażą.


Pogoda taka zimowa, że magnolia wypuściła liście.


"Hobbit" jest zły. To już tylko pogoń za pieniądzem a nie chęć zrobienia filmu ładnego, czarującego i (jakkolwiek dziwnie to brzmi) małego.


Polacy nie umieją jeździć. 100 metrów przed zakrętem ja i kierownik przede mną zostaliśmy wyprzedzeni przez Skodę Octavię. Panu kierownikowi mało nie urwał przodu, bo się połapał, że zza zakrętu coś wyjeżdża. Wszystko na niezabudowanym, więc przy znacznych prędkościach. Gratuluję.


Pogląd na zimę diametralnie zmienia się wraz z uzyskaniem prawa jazdy. Teraz chcę już tylko raz, może dwa razy na narty i wiosnę


Nie, nie mam chandry, po prostu tak jakoś ponuro wyszło :)



Jeśli ktoś szukał muzyki z reklamy Żywca, to niech już tego nie robi.

Piosenka pochodzi z albumu "Manhay", a jej nazwa od belgijskiej prowincji o tej samej nazwie (z Belgii pochodzi zespół). Krążek wypuszczony został w 2009r.



Do następnego (oby szybszego)!

wtorek, 4 grudnia 2012

59. Śluuuuurpf!

Drugi post w tygodniu. Coś mi się dzieje. Ale to chyba dobrze się dzieje.

Byłem dzisiaj u wampirów. Wyssali mi 450ml krwi. Pierwsze wrażenie po wejściu do RCK (nawiasem mówiąc, znajdujące się na ulicy Rzeźniczej :)): Prawie jak MORD. poczekalnia, rejestracja, ludzie równie "mili". Przychodzisz do takich dobrowolnie, chcesz im oddać część siebie, a oni do ciebie jak do ostatniego drania. Robią testy, wypełnia się ankietę, a procent zdawalności (dopuszczenia do upuszczania) taki sam. Z dziewiątki, która się tam wybrała, dopuścili z nas trzy osoby. Drugie pierwsze wrażenie (siedząc, a właściwie pół-leżąc na niesamowicie wygodnym szezlongu), o ja pier... jaka ta igła wielka! Suchoń, ty idioto! Uciekaj! Na szczęście panie robią to profesjonalnie i prawie nie było czuć tego wielkiego kawała żelastwa gmerającego w mojej żyle. Szybciutki, bo 5-minutowy spust do worka i mogłem cieszyć się wolnością i niższą wagą. Fajnie. Suchoń - RCK to chyba coś więcej, niż przelotna znajomość :) Za 2 miesiące powtórka.

Krótko, bo krótko, ale cóż. Teraz CKM. W tym miejscu chciałbym o czymś poinformować. Otóż najbliższe CKM-y będą brzmiały muzyką London Symphony Orchestra, a także musicalami "Hair" i "Jesus Christ Superstar", może jeszcze czasem "Grease". No to zaczynamy:



Do następnego!

sobota, 1 grudnia 2012

58. Co, (...), ja nie skoczę?

Weekend leci za weekendem, dopiero się rok szkolny zaczął, a tu już, cholera, grudzień. Zwariować, kurdelebele, można. Tak samo dzisiejszy dzień. Pobudka o 7, wyjazd do Krakowa, chwila łażenia po sklepie, próba, druga próba, powrót do domu i jest 15:30. Dopiero teraz chwila wytchnienia przy węgierskim koncercie Queen.

Nawiązując do tematu, my, Polacy to strasznie dziwne kreatury jesteśmy. Wysiadłem dzisiaj z tramwaju linii 3. Zanim znalazłem przejście dla pieszych, prawie wszyscy przeleźli przez ulicę w sposób nie do końca legalny, przekraczając łańcuch i biegnąc na oślep, bo głowa zajmuje się wypatrywaniem straży miejskiej. Nieco później, idąc plantami, napotkałem barierę zabraniającą ruchu pieszego na jednej alejce. Irytujące, ale trudno, widocznie mają jakiś powód, idę naokoło. I gdy tak sobie nadkładałem drogi, patrzę, że ta alejka to w istocie istna autostrada dla pieszych. Na nic barierki zasłaniające całe przejście, bo można je obejść po trawie. Ba, nawet pewne panie przecinały 50 (pięćdziesiąt) metrów dzielące dwie RÓWNOLEGŁE barierki, byle tylko iść tamtędy. Kiedy w końcu obie obie ścieżki się zeszły, moim pięknym oczom ukazała się dziura ło taka łogromna (rozkłada ręce od ściany do ściany). No i co? Tu dziura taka, że Australię widać, a ludzie łażą, jak po Tokio w godzinach szczytu. A jak cóś wpadnie, to co? Kto będzie odpowiadał? Pewnie miasto, albo wykonawca, bo ktoś wpadł. A po co to-to tam lazło, jak nie wolno?

Naszą naturę całkiem nieźle oddaje ten dowcip:

Samolotem leci Polak, Rosjanin i Niemiec. Nagle pojawia się diabeł, otwiera drzwi i mówi do Niemca:
- Skacz!
- Nie! odpowiada.
- To rozkaz! Niemiec skoczył. Następnie diabeł odwraca się do Rosjanina i mówi:
- Skacz!
- Nie!
- Za Mateczkę Rosję! - Rosjanin skoczył. Nadchodzi kolej na Polaka.
- Skacz!
- Nie!
- To rozkaz!
- W życiu!
- Za Polskę!
- Za co?
- No to nie skacz - Polak skoczył.

Nasza cecha narodowa to ta nieznośna przekora i wrodzona upartość, by zawsze łamać zasady, bo "są głupie i nieprzemyślane". Jasne. My wiemy lepiej. Podczas rodzinnego oglądania F1 nagle wszyscy są takimi ekspertami, że z palcem w... Z zawiązanymi oczami założyliby podwójny dyfuzor do Cinquecento. Albo ktoś, kto widział każdą sytuację lepiej niż sędzia, który był tuż obok, mimo, że na nosie +8 dioptrii. Jesteśmy najmądrzejsi na świecie. A efekty tego widać na drodze. Przecież tą pięćdziesiątkę jakiś idiota tu postawił, spokojnie mogę 90. A potem drapiemy ich żyletkami. Życiem wielu polaków kieruje maksyma przytoczona w tytule, często z wypełnieniem nawiasu o dodatkowe, ciepłe i jakże głęboko w nas zagnieżdżone słówko.

Czas na CKM. Każdy zna zespół, piosenkę, myślę, też, ale mix ciekawy :)



DO następnego!

sobota, 24 listopada 2012

57. I po krzyku

No i próbne z głowy. Na wstępie chciałbym pogratulować naszemu geografowi, który wspaniałomyślnie nie poinformował nas (około 10 osób), że w piątek zamierza zrobić operonowską próbną z geografii. A, pardomsik, powiedział. Jednej osobie. I ona ta osoba sobie poszła pisać. Gratuluję, niniejszym.

Swoją drogą, żeby nie zdać podstaw, to trzeba albo mieć ogromnego pecha, albo być - co tu owijać w bawełnę - idiotą. Na przykład taka matematyka. Dostając te 8 pergaminów zaćkane wzorami nie uciułać tych nędznych 30%? Jeszcze jakimś tam usprawiedliwieniem może być to, że to teraz, gdy kończy się jeszcze materiał, coś można pozapominać. Ale w maju po paru miesiącach ciągłych powtórek? Jesteśmy największymi leniami na świecie.

Zdałem sobie techniczny z fagotu. 22 punkty. Takiego egzaminu jeszcze nie grałem. Z dwóch gam i kombinacji na ich temat zagrałem połowę jednej. Zamiast dwóch etiud grałem jedną. A a vista (dla laików: dostajesz jakieś tam nuty, drapiesz się po głowie, przeklinasz swój nędzny los i grasz)? Zapomnijcie. Tak to fajnie jest, jak się kierownikowi sekcji gdzieś spieszy :).

Obrałem kurs na studia. Przyjemne uczucie, wiedzieć, co ze sobą robić dalej. I nazwa jakaś taka lepsza, INiB UJ, a nie, jak na przykład (pozdrawiam Kubę) Wydział Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

CKM. Mam problem. ostatnimi czasy nazbierało się za dużo dobrej muzyki na raz, a nie chcę już wlepiać po kilka piosenek na raz, bo to traci sens, a nieliczni czytelnicy chęć słuchania wszystkiego. Muszę pomyśleć.

Mam.Inspiracja muzyką u Anonimki. Utwór pochodzi z gry Mirror's Edge i w zasadzie tyle o nim wiem. A! Ładny jest.



Do następnego!

sobota, 3 listopada 2012

56. Back in 50's (chcę!)

No tego już za wiele. Idę sobie chodnikiem, latarnie świecą, jasno, a jakiś frajer z przeciwka i tak świeci mi długimi po gębie. Głupich nie sieją.

Pierwsza przygoda za kółkiem zaliczona :) Na skrzyżowaniu w mojej wiosce (dość ruchliwym, trasa przelotowa) skręcam sobie w prawo i wciskam hamulec, żeby puścić pieszych. A tutaj nagle dup! Noga z pedałem wpadła mi po samą deskę :) Hamulca tak 5-10%. Dobrze, że nikogo nie rozjechałem :)

Chcę do lat 50. Chcę pojeździć tamtymi krążownikami szos, jak Chevrolet Bel Air, Ford Galaxie, Thunderbird, Hudson Hornet, I inne potężne Plymouthy, Dodge, Fordy, Lincolny, Chryslery, Mercury, Chevrolety... Ech... No, ale popatrzcie. Czyż nie warto tak wzdychać?


Plymouth Fury z 1957. roku. Kto co-nieco jest oczytany, rozpozna go z łatwością. Stephen King i jego niezapomniana "Christine", sfilmowana przez J. Carpentera.

Albo taki. Tu komentarz jest, myślę, zbędny.


Mam takie marzenie... ściągnąć jakieś takie cacko z Kuby (będzie ciężko, ale taniej, niż z Ju Es Ej) i tchnąć nowe życie w takiego trupa. I zbankrutować wydając wszystko na paliwo. Ech...

A skoro takie klimaty mamy, to i piosenka musi się wpisać w kanon :) Utwór powstał w 1956 roku w Connecticut. Boysband nazywał się "Five Satins". Parę lat później powstał cover stworzony przez grupę Boyz II Men i jest popularniejsza, nawet nasi Audiofeels (Chór UAM w Poznaniu, nawiasem mówiąc, najlepszy wg mnie chór w długiej i szerokiej Polsce) zrobili swoją wersję tej wersji, ale co oryginał, to oryginał :)

No to gramy...



Do następnego!

sobota, 13 października 2012

55. Zgaś pan tę lampę!

Idę Wam ja sobie z pieskiem na kupkę (piesek, nie ja). Ciemno, latarni w jednym takim miejscu nie ma. Zazwyczaj tam piesek staje i coś robi. A z przeciwka samochód. JA kulturalnie wyciągam telefon, odblokowuję, świecę, że jestem i dobrze by było, gdyby mnie nie rozplackował. I wtedy... Bach! Matko Bosko, UFO istnieje! Porywają mnie! Nie chcę być badany! A nie, to ten debil włączył długie.

Kretyński zwyczaj kierowców. Dawać pieszemu długimi po oczach, że niby słabo go widać. Jeszcze krótkie błyśnięcie przejdzie, ale kiedy gość włącza reflektory 200m ode mnie i dojeżdża tak aż do mnie, to mam ochotę rzucić coś na maskę. A kiedy jeszcze świecę telefonem, żeby było mnie widać (testowałem, widać), to mam ochotę roznieść w drzazgi wszystko, co wpadnie mi w ręce.

Jako że jesienią zwykle więcej rzeczy nas boli, to dodam jeszcze coś.

Historia z wczoraj: Wchodzę do Urzędu Miasta Wieliczki w celu zapłacenia haraczu za otrzymanie prawa jazdy. Kolejka do kasy - 10 minut. Tylko po to, żeby babka powiedziała, że muszę iść do pokoju nr 1, żeby pobrać jakiś papier. Ok, w porządku. Kolejka do pokoju nr 1: 15 minut. Wchodzę, legitymuję się, biorę ten świstek i z powrotem do kasy. Kolejka do kasy: 10 minut. Po "uiszczeniu opłaty komunikacyjnej (84zł) i opłaty skarbowej, czy jakiejś tam (0,50gr, ale musi być osobno na papierze) powrót z potwierdzeniem zapłaty do pokoju numer 1. kolejka? A pewno, 10 minut. CZY TO JEST NORMALNE?

CKM. The Beatles, rok 1968, Biały Album. A mówią, że to Doorsi są psychodeliczni.



Do następnego!

czwartek, 27 września 2012

54. ...i nawet księżyc dziś dupą do nas świeci

Choróbsko przechodzi. powoli, ale przechodzi. W klasie w porywach do 10 osób. Jedna jedna-trzecia na wycieczce, druga jedna-trzecia nie wiadomo gdzie, a trzecia jedna-trzecia musiała siedzieć w szkole i nudzić się, jak mopsy, bo nic się nie działo. No i siedzieliśmy jak te śląskie dzieci na hałdzie (od razu prostuję, nie mam nic do Ślązaków, jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, ale o tym innym razem).

Wracałem dzisiaj z koleżanką z dawnej, gimnazjalnej klasy busikiem do domu. Gadka-szmatka, zeszło na wspólnych kolegów i koleżanki. No i jestem wstrząśnięty (a nawet zmieszany). Otóż, opowiadała mi o jednym takim, co zawsze był, co tu dużo mówić, wiejskim zabijaką :) Łysy, zawsze pokancerowany, zero kultury, zero wiedzy, liczyły się fajki, libacje, przekleństwa, popisy na lekcjach przed fumflami i tym podobne. Znacie ten typ. Otóż kolega ów ostatnio został spotkany przez ww. koleżankę. I co? Gość czyściutki, pachnący, ubrany, rozmawia jak człowiek. Zdał prawko, jedzie do Niemiec pracować na samochód. Nie uwierzyłbym. Drugi podobny również wyszedł całkiem na ludzi.

Natomiast szmacą się wszystkie wzory cnót z gimnazjum. Wszyscy święci stłukli swoje aureole, pokazali palec i poszli na bibę. Z osób palących w liczbie mniej-więcej pięciu na trzydzieści, zostało troje-czworo NIEPALĄCYCH. Dramat. O tym, jak często ci ludzie są w stanie upojenia alkoholowego i co potrafią wyprawiać, szkoda nawet pisać. Przykładowo, rzucają sport na rzecz fajek, alkoholu i imprez. Szkoda.

Trzymają się ci, co byli jakby po środku, w tym i ja. Nie byłem aniołkiem, czasem nawet w gimnazjum mieli ze mną sporo problemów, mniej i bardziej poważnych (za jedną sprawę mógłbym nawet odpowiadać prawnie), ale generalnie wiedziałem, kiedy powiedzieć "basta". Teraz też tak jest. Pójdę na imprezę, wypiję, ale bez szaleństw (delikatne odstępstwa od reguły, które co poniektórzy mogliby mi wytknąć, owszem, zdarzały się, ale nikt nie jest doskonały). Podobnie kilkoro tych znajomych.

Postrzeliła mnie myśl, że tym kozakom już się wyskoki znudziły, natomiast ci, którzy dawniej byli święci, teraz zachłysnęli się "wolnością". Pozostaje mieć nadzieję, i tego im życzę, żeby im się też w końcu odmieniło. Gdyby ktoś mi podał taki scenariusz kilka lat temu, to bym go wyśmiał i wysłał do pedagoga :). A kolega Patryk (który jeszcze w podstawówce przewidział, że Vettel będzie mistrzem świata) mówił: zobaczysz, oni (kozaki) jeszcze wyjdą na ludzi. I co? Świat na głowie nam staje i nawet księżyc dziś dupą do nas świeci, jak już rzekłem wcześniej.

Koniec smętnych rozmyślań, za materiał do refleksji dziękujemy dzisiaj Oli. Czas na piosnkę. A tu... Jak by mnie kto nie znał, to by pomyślał, że jestem totalnym bezguściem muzycznym. Ale będę tego bronił krzesłem, nogami, rękami, będę pluł, gryzł, drapał, bił i kopał. A dlaczego? Bo to dobra piosenka jest. Przede wszystkim chwytliwa, skoczna, bogata muzycznie (posłuchajcie głośno, akordeonista jest naprawdę niezły). Chórki, rytm, instrumentarium, wszystko tam gra :). I nawet całkiem dobrze zaśpiewana. Jasne, że naiwna, ale czego wymagać od hitu na lato. Ale przede wszystkim siada w głowie i nie chce wyjść. A to recepta do rozpoznawalności. Wydane toto było w styczniu 2011 roku w Brazylii, a na świecie w kwietniu i błyskawicznie zawojowało praktycznie całą Europę. Holandia, Szwajcaria, Francja, Włochy, Luxemburg, no i oczywiście Polska. Tam to był (i chyba nadal jest) hicior numero uno.

Dobra, dajmy Gustawowi zaśpiewać ;)



Do następnego!

Tytuł: twórczość własna, dość spontaniczna, ale mi się podoba :)

wtorek, 25 września 2012

53. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć... światła :(

Egzaminek za pasem, trzymajcie palce (mogą być nawet swoje). Za równy tydzień stawiamy czoło żywiołom na krakowskich równych, szerokich, przestronnych i pustych drogach.

I znowu mnie irytują. Tym razem banda "odzawszowców". Przecież od zawsze byli fanami Paktofoniki, co się czepiacie? Ciekawe, że zanim nie powstał film, o tym zespole pamiętali jedynie nieco starsi młodzi i prawdziwi fani polskiego hip-hopu, a teraz każdy gimbus (nie cierpię tego słowa, ale pasuje tu wprost idealnie) zarzeka się, że zawsze ich słuchał. Wielcy fani, którzy tydzień temu nawet nie znali zespołu, teraz dadzą się pokroić za Paktofonikę. Sam nie wiem, co grają, na razie nie zamierzam się dowiadywać. Melodeklamację akceptuję jedynie w postaci serwowanej przez Rage Against The Machine i Franka Kimono.

Swoją drogą, podobno chłopaki byli nieźli. Ale kto mnie czyta, wie, jaki mam stosunek do samobójstwa, także nie poruszam więcej tematu.

Choruję. W nosie powstały mi wodospady Iguazu, natomiast w gardle obozem rozbili się harcerze i rozpalili ognisko. Trochę dupy, nie zaradni ludzie, bo ognisko małe, ale jednak trochę pali.

Swoją drogą: Kto to są harcerze? To Banda dzieciaków ubranych jak debile pod wodzą debila ubranego jak dzieciak.

Żartuję, nie mam nic do harcerzy.

Dobrze, powoli zmierzam ku końcowi, bo widzę, że zaczynam mocno pieprzyć.

A w kąciku po prostu niedźwiedź. Niedźwiedź Janusz. On wciąż horyzont muska smutnym wzrokiem swym :)

sobota, 8 września 2012

52. Pierwszy z wielu

Pierwszy tydzień minął. Jakoś poszło, nawet napisaliśmy sprawdzian. Następne 5 zapowiedzianych. Chcę wakacje.

Kochajmy demokrację. Zrobiliśmy wybory. Nawet gładko poszło, ale wychowawczyni stwierdziła, że prawie 200 głosów to za dużo i unieważniła imprezę. Potem niewiele, bo jeden głos dzielił mnie od nieszczęścia, czyli od stołka przewodniczącego. Od niebezpiecznej dogrywki uratował mnie głos na Kazimierza Przerwę-Tetmajera zaliczony kumplowi Pawłowi. Uffff :)

Z innych ciekawych rzeczy: dostalibyśmy już pierwsze (i nie ostatnie) nieodpowiednie zachowanie :) A za co? A za (uwaga, werble, tremolo, trrrrrrrrrr) nieprzyniesienie deklaracji odnośnie udziału w wycieczce (Tu-dum, pshhhhhhhh!). Lubię naszą wychowawczynię, ale czasem ma dziwne pomysły.

Dalej zadziwia mnie idiotyzm kierowców i kierownic polskich. Stoję ja sobie pod wiaduktem pod Nowohucką na prawym pasie. Na lewym staje skuterzysta z pasażerką bez kasku. Ruszamy. Jadę już jakieś 45 na godzinę, a ten niefrasobliwie i całkowicie nielegalnie pakuje mi się przed maskę. Strąbiony pokazał tylko palec i pojechał. Albo pańcia w fabii, która wyprzedza mnie na strefie 40, 50m przed zakrętem i przed progiem zwalniającym. Do progu hamowała tuż koło mnie. Cudnie.

Czas na złośliwość: Połowa weekendu za nami :)

W CKM dzisiaj czysty, żywy ogień. Freddie i jego banda :)

To podobno pierwsza piosenka Queen, którą usłyszała moja mama słuchając po nocy radia, zamiast spać, jak to grzeczne dziewczynki kiedyś miały w zwyczaju. Piosenka pochodzi z płyty "Jazz" z 1978 roku. Potężna dawka energii :)



Do następnego!

PS. Wiecie, że nietoperze po wylocie z jaskini zawsze skręcają w lewo?

środa, 29 sierpnia 2012

51. A czas sobie płynie...

...banalne tik-tak.

Pierwszy raz zmarzłem, wracając na rowerku wieczorem z siatkówki. Rano też za ciepło nie było. Godzina dwudziesta, a tu ciemno. Błe. Robi się niefajnie. No ale cóż, tak było, jest i będzie. Teraz czekam na 22 grudnia, bo dzień się będzie robił coraz dłuższy.

Ale co tam, wiosna, lato, jesień, zima, a ludzie jak jeździć nie umieli, tak dalej nie umieją :/. Gość wyprzedzał mnie przez 300 metrów tylko po to, żeby przywalić po klockach, bo na rondzie czerwone. O swobodnej Corsie już wspominałem, a wyprzedzanie na przejściu jest sprawą nagminną. Ma-sak-ra!

Na dzisiaj dość, bo mi nie idzie. Następny post dopiero, jak będę miał coś godnego podzielenia się.

A w CKM piosenka, która jednoznacznie kojarzy mi się z wakacyjnym, lekkim klimatem. Za teledysk, za klimat, za luz, za wygląd Toma. Ale głównie za teledysk :)



A tu to samo, tylko nieco bardziej kanciaste :

)

Do następnego!

tytuł - piosenka początkowa z audycji "Powtórka z rozrywki" w radiowej "Trójce

środa, 22 sierpnia 2012

Dodatek specjalny...

...Bo zrobiło mi się okropnie smutno, że tam nie byłem i takiego koncertu już nigdy nie będzie :(

50. W pół do

Dopiero założyłem bloga, a tu trach! Pięćdziesiąty post. Własny Hyde Park, nowe super znajomości. Samo dobro :)

Wróciłem z krótkich wakacji w dziczy, gdzie nawet 3g nie ma (niektórzy stwierdzą, że się powtarzam, ale trudno, tam tak było :)), a nawet ze zwykłym 2g bywało ciężko. Cisza, najbliższy asfalt daleko, I las. I piasek. I rzeka. I grzyby :). Przepiękna stara chatka, delikatnie odnowiona, z wspaniałym piecem. A w środku wszędzie stare radia i zegary (pasja wujka). Mógłbym tam siedzieć całe wakacje.

A na swoim podwórku po staremu. Prawo jazdy w drodze. I wciąż nie mogę się nadziwić, gdzie niektórym sprzedali prawo jazdy. 2 pasy do skrętu w lewo, jedziesz sobie kulturalnie prawym, a tu z lewej ładuje się - niczym tir z dwiema naczepami - Corsa, pakując połowę swego jestestwa w mój tor jazdy, bo nie chce jej się (kierowcy) mocniej obrócić kółkiem. No kurde. A kto zdarł okładzinę hamulcową?

Gwoi ścisłości, nie jestem seksistą, który twierdzi, że baba za kółkiem to lucyfer w czystej postaci, znam wiele niezłych kobiet-kierownic, tylko w tej sytuacji kierującym była kobieta. Także, żeby nie było, jak by tego, no, wiecie :)

Jakąś mam zniżkę formy, nie mogę posklejać sensownych zdań. Dlatego kończę, nie udzielam się już dzisiaj, teraz pora na tych sławnych, mniej lub bardziej, niech oni się produkują. A ten jest bardzo sławny, nawet już raz u mnie gościł :). Kolega Wojtek powinien się ucieszyć. A piosenka to chyba obok "Born in the USA", najbardziej znana kompozycja tego gościa. No i wiadomo o kogo chodzi. A piękny utwór z pięknego filmu (którego nigdy nie obejrzałem, ale takie rzeczy się wie :)), który w spolszczeniu nazywa się mniej-więcej "Filadelfia". Polecam słuchanie w ciszy i spokoju. Najlepiej głośno.



No. To do następnego!

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

48. W gumiakach

Wczoraj "we Gdowie" szliśmy boso. Zakopower. No i niby ekstra warsztat, super aranżacje, ale po pierwsze, jakoś mnie to nie rusza, a po drugie, właściwie ważniejsze, zaraz na początku zepsuli całą radość z koncertu, mianowicie playback. Nie cierpię, jak ktoś znany, zwłaszcza dobry w tym co robi, urządza sobie z widowni jaja, chociaż robili to bardzo dobrze, bo Sebek grał, nawet to, co szło z taśmy, a nawet sypał włosiem ze smyczka, ale jeden raz się zdradził. I, nieskromnie mówiąc, niewprawne, amuzyczne oko by tego nie wyłapało, trzeba obycia z instrumentami.

Mniejsza. Potem wyłączyli i zaczęli grać na poważnie (i na żywo). A już końcówka była absolutnie bez zarzutu. I tu nie moje, ale kolegi Mateusza słowa lepiej oddadzą scenkę:

Tłum zamilknął, wtem dwóch wyrwało się przed szereg. Chcieli odpowiedzieć na pytanie, a właściwie na propozycję.
"Boso! Boso!" zaczął skandować motłoch. "Boso! Boso!" - ponowił. Znów zamilknął.
Dwóch, stojąc bark w bark wykrzyczało głośno razem:
OMEGA! OMEGA!
Tysiące oczu zwróciło się ku nim, nie zważając na wrogie miny skakali i skandowali.
OMEGA! OMEGA!
"Dobry wybór." - odpowiedział grajek, po czym zagrał...(a i tak by to zrobił).


Wiele akcji się robiło (głównie w szkole, wielkie i spektakularne kończyły się zwykle w gabinecie dyrektora/dyrektorki), ale z tego jestem super-dumny. Przekrzyczeć we dwóch prawie 6000 ludzi - to jest coś :)


Pora na muzyczkę.

Dzisiaj trochę z lenistwa, ale bardziej z chęci pokazania tego przepięknego, cyklicznego utworu. Płyta "The Resistance" pochodzi z 2009 roku, obiła się dosyć szerokim echem. A zespół? To jeden z dwóch zespołów (obok Pathfindera), które dla mnie brzmią kompletnie w tym, co grają, tak że nic dodać, nic ująć. Po prostu Muse.

A... co mi tam, ładuję całość, 3 części, następnym razem poszukam czegoś innego.

Jeszcze mała uwaga. Ich utwory bardzo zyskują, gdy się ich słucha na porządnym sprzęcie grającym, albo dobrych słuchawkach. Takie słuchanie w przelocie "od kwejka do demotów" odbiera im mnóstwo czaru.



Do następnego!

PS. Ciekawe, czy ktokolwiek tego słucha, co ja tu zamieszczam.

PS2. Tytuł - wrodzona przekorność i mój protest przeciwko kulturze masowej :)

poniedziałek, 23 lipca 2012

46. Wstyd...

Dziś krótko. Ręce mnie bolą. Omachałem się jak głupi na basenie. Nigdy chyba tyle jeszcze na raz nie przepłynąłem. A! I noga też mnie boli, naciągnąłem.

Tyle. CKM.

Obiecana ostatnio piosenka z lat mojej młodości. Słuchałem już wtedy normalnych zespołów, głównie Queen, ale cóż... się było wydarzyło i trudno :) Choć i teraz jest w tym jakiś magnetyzm.

Przepraszam.



Lataliśmy z kumplem po wiosce i jeden to był Divan a Drugi Elfin. I ciągle kiwałem głową.

Jeśli ktoś jest tu pierwszy raz, niech się nie przestraszy tej piosenki. Zazwyczaj są lepsze :)

Do następnego!

wtorek, 17 lipca 2012

45. Ładnie było






Po raz pierwszy chyba rzuciłem tyle zdjęć. Przepraszam za jakość, ale trzeba było szybko cykać, a w telefonie aparat mam niespecjalny. W takich chwilach cieszę się, że mieszkam tu, gdzie mieszkam. Cisza i spokój.

Dobra. Tyle. Chciałem się tylko pochwalić, jak ładnie mam dookoła domu :) Czas na CKM.



Piosenka pochodzi z pierwszej płyty z 1969r., "In the court of the Crimson King" (swoją drogą, kto choć trochę łapie się w muzyce klasycznej, powinien przy tym tytule się uśmiechnąć). MOtywy przypominają trochę nieco inny klasyk rock and rolla, mianowicie "Dziewczynę o perłowych włosach". Piękna, spokojna melodia, świetna do uspokojenia się przed snem.

Następnym razem w CKM wielki, wielki hit, którym cieszyłem się jak dziecko mając około 11-12 lat.

Do następnego!

poniedziałek, 16 lipca 2012

44. TeFałPe Błe

Kochana rzetelna, patriotyczna polska telewizja publiczna. Tour de Pologne się kończy, a transmisji na żywo ani widu, ani słychu. W otwartych kanałach Pancerni (uwielbiam, ale nie dzisiaj), a na TVP Sport, jakieś idiotyczne lokalne zawody jeździeckie. Szkoda tym większa, że jeżdżą dzisiaj właściwie u mnie na podwórku, w Krakowie i Wieliczce. I takie wielkie reklamy, że jest, taka pompa, że UCI World Tour, loterie, nagrody i inne dupeszwance. Ale żeby pokazać, to nie ma bata. A wsadźcie sobie ten swój abonament wydawany na premie dla prezesów i innych ważniaków. Płacić i nie oglądać? to tylko u nas. Zamiast tego leci jakiś program o igrzyskach, złote chwile. Kochajmy TVP.

O. Teraz zaczynają. Ale startu to chamy nie pokazali. Zrobili z piętnaście wywiadów, pogadali z jakimś ważniakiem ze związku, po czym powiedzieli, że za chwilę start, a potem się wyłączyli. Nawet w internecie nie znaleźli miejsca na kolarzy. Eeeee... Szkoda gadać.

Taaaa. Transmisja na żywo i wywiady, wywiady, przebitki z poprzednich etapów. Szlag może trafić... Nie można nawet okienka zrobić małego z widokiem z trasy? Nieee, po co. Wywiad w studiu polowym i lansowanie telewizyjnej Corvettte'y Stingray. O i reklama. Trwa to już 15 minut, a wyścigu nie zobaczyłem ani sekundy. Ciężkie słowa się cisną na usta, ech...

Dobra, starczy mękolenia. Trzeba nam muzyczki. Dzisiaj zasuwając na łopacie przed domem usłyszałem to w trójce. Dość ciężko się rozkręca, ale potem łapie tempo w miarę. Taka sobie pioseneczka. Sam zespół Queens of the Stone Age powstał w 1997r. w Californii, grają coś, co zwie się stoner rockiem i swoje ewolucje stylistyczne na temat takich zespołów jak Black Sabbath, także alternatywy współczesnej. Przynajmniej tak mówi wikipedia. Da się słuchać. Tylko teledysk dziwny. Nie podoba mi się. Lubię dziwne rzeczy i filmy, ale takie w stylu dziwności Offspringa.



A Wieliczki to mi już nie pokażą, bo już tam nie pojadą. Zbóje.

Do następnego!

sobota, 14 lipca 2012

43. Tak się tym snem zmęczył, że się obudził.

Jestem przeokropnym leniem (też mi nowość). OD początku wakacji zbierałem się, żeby cokolwiek skrobnąć. Nawet kilka razy siedziałem z otwartym panelem pisania postów, ale nie mogłem nic a nic z siebie wykrzesać. Lato w pełni, batalia o rower dobiega końca (oby), a przez cały rok szkolny nie przeczytałem tylu książek, co przez pierwszy tydzień wakacji (brawo bić!).

I tak, jak się ma za dużo czasu, wymyśla się za dużo głupich pomysłów. A co mądry Suchoń zrobił? A czytając książkę zasysał szklankę i w pewnym momencie trochę przesadził. A już pomysł z odciąganiem kubka na siłę, zamiast wpuszczeniem powietrza był całkowitym niewypałem. Efekt - blednące już na szczęście kółko dookoła pyska. Ale mina mamy, która, gdy mnie zobaczyła, myślała, że mnie jakaś choroba atakuje i mocno się przestraszyła, była bezcenna.

CKM. O ile wszystko (EDIT: zapomniałem dopisać dalszej części tego zdania, wstawiam tak, jak miało być) wyżej napisało mi się łatwo, szybko i raczej bezboleśnie, to teraz muszę się chwilę zastanowić.



Piosenka pochodzi z płyty "A night at the Opera" z 1975r. Chyba najlepszej, a przynajmniej jednej z 3 najlepszych płyt Queen. Opowiada o grupie astronomów, którzy w roku 39. (nie wiadomo, którego wieku) polecieli szukać innej planety dla mieszkańców umierającej Ziemii. Wrócili po stu latach, w zupełnie innych czasach, gdy wszyscy ich znajomi i krewni już nie żyli. Inspirowana Teorią Względności A. Einsteina. Zalatuje country, ale od Queen można kupić chyba wszystko (oprócz ich wypadu w pop w latach 80, ale i on jest o wiele lepszy, niż ówcześni "rywale").

Do następnego!

PS. Tytuł - Ostatni wers wiersza "Leń" J. Brzechwy.

środa, 20 czerwca 2012

42. W klatce normy

Czerwiec ledwo co się rozkręcił, już dogorywa. Upał nieziemski, duchota, brakuje takiej fest-burzy, żeby trochę odświeżyć atmosferę.

Całe to euro zaczyna mi bokiem wychodzić, zwłaszcza, kiedy stoję w zatłoczonym autobusie przezacnej linii 304. Klimatyzacja rzęzi i pluje, ale nie ma bidula szans, żeby się wyrobić. Sam autobus też stoi i się grzeje, bo akurat z hotelu robią wypad Azurri i muszą mieć całe miasto wolne do przejazdu, żeby się nie zatrzymywać. 10 minut stania na przystanku. Niech dostaną łomot w ćwierćfinale i wreszcie się wyniosą!

Wyżaliłem się, teraz z dawna obiecywana refleksyjna część.

Wsiadam ja Wam niedawno do busa po próbie orkiestry, przelatuje przez moją wioskę i jedzie dalej na inną wioskę, ale kursuje tam rzadko, więc w busie kupa miejscowych stamtąd. Jak to starsi ludzie ze wsi, rozmawiają dosyć głośno, co jakiś czas śmiejąc się rubasznie. W pierwszej chwili myślę sobie "kurde, ale się drą". Troszkę się złoszczę. Ale potem przychodzi myśl nieco głębsza. Kurcze, przecież to właśnie oni są w porządku, nie moja postawa. Przecież oni właśnie ROZMAWIAJĄ!. Tak po prostu, normalnie, po ludzku, bez obciachu rozmawiają.

My młodzież jesteśmy subkulturą tak do cna zakompleksioną, wszędzie widzimy siebie w sytuacjach, w których robimy z siebie idiotów w oczach otoczenia i boimy się czegoś takiego, unikamy wszelkiego wychylania się z okna pociągu norm, bo możemy przygrzmocić łbem w słup. W dodatku zapuściliśmy tak głębokie korzenie w wirtualny grunt, że dla nas zwykła rozmowa jest jakąś całkowitą abstrakcją. To jest coś dziwnego, dla nas niepospolitego. Mało tego, mamy taki bojowy charakter, że to nas wręcz irytuje, wtedy padają słowa tego typu, co moje, zacytowane wyżej, we wstępie. To jest przerażające. Jak my będziemy się porozumiewać za kilkanaście, kilkadziesiąt lat? Boję się tego.

Wielu powie, że Suchoń postradał zmysły, że dziermoleje, dziadzieje et cetera, et cetera. Ale zachęcam do rozmawiania (ha, ja głos ludu z taką potężną siłą perswazji, że oh-oh :p). Rozmawianie jest dobre.

Jeśli już przebrnęliście do tego momentu, ad libitum zachęcam do posłuchania piosenki niżej. Także jeszcze tylko chwila i koniec :)

Śliczna ballada z płyty Piece by Piece, drugiej płyty Katie Meluy (Melui, Meluły, kurde, nie wiem :)) z 2005 roku. Ujęła mnie melodyjnością, no i ten głos :)



Do następnego!

piątek, 8 czerwca 2012

41. Prawie koniec

Czerwiec się rozkręca. W szkole muzycznej wszystko już zdane. Bić brawo! :) Oczywiście nie poszło tak, jak pójść miało (dziękujemy za klimatyzację, która nigdy nie jest na chodzie), po pierwszym utworze było super. Wszystko, co miało nie wyjść, nie wyszło, nic więcej, wszystko zgodnie z planem :) Ale już w drugim (wymagającym kondycyjnie) duchota i skwar dały się we znaki, a w trzecim wysiadłem całkowicie. Piątkę niby dali, ale nie taką, jak chciałem. Byłem przygotowany lepiej. Ale trudno, poszło.

A w kraju? Nasi przesrali wygrany mecz, a T80 rozjechało Skodę 105.

Na dziś tyle, obiecuję, że następna notka będzie dłuższa, z refleksją, mam temat, ale dzisiaj jest za późno, nie myślę już. Opiszę też to, jak mówili o mnie w Radiu Kraków :).

A w CKM zasłyszany w ww. radiu zespół (Polacy!!!) klasy MIĘ-DZY-NA-RO-DO-WEJ! Grają power metal, a zwą się Pathfinder. Właśnie wydali drugą płytę. Niesamowite, pełne brzmienie i utwory wręcz przepełnione pomysłami. Tka powinien brzmieć Sabaton (przy całym szacunku i uwielbieniu z mojej strony dla nich). Zwróćcie uwagę na to przepełnienie pomysłami. No i takie hardkorowe szycie na perkusji i shredding gitarowy , których nie cierpię, tu pasują wprost idealnie. Całość brzmi pięknie! A z resztą, co będę gadał, słuchajcie! Najlepiej całego, mimo, że długie.



Do następnego!

poniedziałek, 21 maja 2012

39. Ciśnienie

Presja egzaminów coraz bliżej. Coraz większe rozchwianie emocjonalne dotyczące umiejętności grania na fagocie nastąpiło. Raz wydaje mi się, że jestem bogiem, że zagrałbym koncert B-dur Mozarta a vista (dla niewtajemniczonych - a vista znaczy po prostu od strzała), a raz, że nie umiem nic a nic. Dzisiaj pomogło mi bardzo wysłuchanie tego, co dmucha gość, który gra dwa lata dłużej. Ciężko mi było zachować powagę. Ale to stan chwilowy.

Temperatura znacznie wzrosła. Już mi się plecy spiekły. Lekko szczypie.

Krótko bo krótko, ale nie mam czasu na więcej.

Jeszcze pytanie. Czy komentując moje posty też musicie przedzierać się przez te durne captche? Nigdy nie komentowałem się niezalogowany.

CKM. It's CKM time :)

A tu śliczna, nie taka wcale stara ballada :) Katie Melua.



Edit - wtykam inną, lepszą wersję, chociaż szkoda teledysku. Ale wg mnie dźwięk ważniejszy (zboczenie zawodowe).

Do następnego!

wtorek, 15 maja 2012

38. I potwora duszę czasem ma

I miłe zaskoczenie. Zdzierców z empiku w końcu chyba ruszyło sumienie. Nadchodząca wielkimi krokami płyta ukochanego mojego zespołu nadchodzi wielkimi krokami. Carolus Rex, bo o niej mowa, wyjdzie w Europie 25 maja, u nas 28 (wciąż zacofani, goddammit). Najlepiej mają amerykanie, bo już 22. Ale mniejsza. W każdym razie myślałem, że trzeba będzie zabulić po około 60 Euro polskich za wersję szwedzką i drugie tyle za angielską, a tu trach! W przedsprzedaży 54.99 za dwupłytowe wydanie! Szok. Pojedyncza za 35.99 chyba. Jeszcze większy szok! Weee!

Pokazały się sample z całego albumu. Płyta gotowa, pozostaje jedynie czekać i czekać!

A z innych: Zaczęły się egzaminy, zagrałem już pierwszy, techniczny z fagotu. 22 punkciory, BeDeBe. Gratulować ;)

CKM pod dyktando Karola. Drugi wypuszczony singiel. A lifetime of war. Patos pełną gębą, ale taki patos jest najlepszym patosem świata całego naszego dużego!



Do następnego!

sobota, 12 maja 2012

37. Egoisty zasrane.


Środa, ten tydzień. Cały Kraków stoi, bo Conrada rozkopana, Opolska rozkopana, Kamieńskiego po jednym pasie w każdą stronę, Basztową nie jeździ ani jeden tramwaj (z chyba ośmiu linii). Prawie wszystkie pozostałe tramwaje blokuje wyżej przedstawiony pajac. Nie samobójca, tylko gość ma problem z głową. Czwarty raz taki numer wywinął.

Ale samobójcy... Szczerze i z całego serca nienawidzę elementu. Kiedy słyszę o kimś takim, to aż mnie skręca i od razu zaczynam przeklinać. Pieprzone samoluby. Pół biedy ci, co naprawdę nie mają dla kogo żyć, nie mają ani rodziny, ani znajomych, etc. (ale zauważcie, że najczęściej wśród młodzieży pod sufitem huśtają się ci z bogatym gronem znajomych, zazwyczaj niezłą sytuacją materialną...). Każdy jest kowalem swojego losu, może robić z życiem co chce, byleby nie niszczył przy tym życia innym, np. maszynistom, czy kierowcom.

Skrajny egoizm. Nie mogę dać sobie rady z życiem - sznur. A rodzina, przyjaciele niech się martwią, ważne, żebym ja nie miał już problemów. A jak ktoś pójdzie siedzieć przeze mnie, bo zachce mi się rozsmarować na czyjejś szybie, a on jechał o 20 km/h za szybko? A w dupie to mam. Że dzieci tego człowieka będą ten moment przeżywać do końca życia, a tak wyczekiwane wczasy zamienią się w koszmar? MOJA sprawa, MOJE życie, MOJE problemy. Moje, moje, moje. Moje się liczy. Niczyje inne.

Dla mnie to nie jest nawet problem słabej psychiki, a zwykłej chęci zwrócenia na siebie uwagi. Bo nawet, jak jest bardzo źle, można znaleźć jakąś pozytywną drobinę życia. A już wieszanie się, bo dziewczyna mnie rzuciła, albo że w szkole się ze mnie śmieją, że jestem brzydki/brzydka (a i o takim przypadku słyszałem), to patologiczna skrajność. No i zabijanie życia innym ludziom... Ponoć rekordzista wśród maszynistów w Polsce ma na wycieraczkach 46 idiotów.

Nigdy, przenigdy nie pójdę na pogrzeb samobójcy, choć by był mi nie wiem jak bliski.


Piosenka tematyczna.



Srali muszki, będzie wiosna, Tere-fere kuku.

Uzupełnienie tematu i dyskusja pod tym linkiem .

piątek, 4 maja 2012

36. Cyfryzacja, elektronizacja, automatyzacja...

Społeczeństwo się cyfryzuje. Zewsząd otaczają nas komórki, palmtopy, tablety, laptopy, ekrany reklamowe, kamery, sieci wifi-rifi, bluetooth, mikrofale i jedna cholera wie, co jeszcze. Wszechobecne zera i jedynki pomału wypierają z powietrza, ziemi i wody standardowe Ziemskie sterowniki, czyli m. in. tlen, azot, wodę itepe. I niby z jednej strony wszystko bardzo fajnie. Masz znajomego na drugim końcu świata? Nie ma problemu. Skype, chwila oczekiwania i już możecie gadać. Nagle wypada ci coś pilnego i nie możesz się gdzieś stawić na czas - nie ma problema. Wyciągasz telefon i po prostu kogoś informujesz. A już wyjście w góry bez jakiegokolwiek telefonu byłoby kompletnym szaleństwem. W razie czego można błyskawicznie wezwać pomoc. Wszystko super, ale...

Wczoraj pozbyłem się na dwie-trzy godziny telefonu. Wolność od wszelkiej elektroniki przy sobie. I cały czas myślałem o tym, że telefon zgubiłem, albo ktoś mi zwinął. Ciągle go szukałem. Wtedy napadł mnie temat na tego posta i nawet zapisać to sobie, żeby nie zapomnieć, chciałem na telefonie. Jesteśmy niewolnikami kodu binarnego. Źle.

Ale moje pokolenie (szumna nazwa, ale nie mam innego słowa) to i tak nie to samo, co rówieśnicy mojej siostry i młodsi. Ja pamiętam, jak bawiliśmy się cały dzień zwykłymi patykami. Oglądałem tylko dobranockę, w niedzielę rano dwie japońskie bajki i czasem coś innego, interesującego, np. ważny mecz, albo film, który chciałem zobaczyć. Oni siedzą w ekranie prawie cały dzień. Mimo, że komputer był w domu odkąd tylko pamiętam, miałem na granie na komputerze godzinę dziennie. Oni grają w przerwie od oglądania i odwrotnie. Moi kuzyni, co prawda, wraz z siostrą latają jak głupki po polu z kijami, ale po pierwsze, ja ich tego nauczyłem, po drugie, są ortodoksyjnymi fanami Gwiezdnych Wojen, po trzecie, to raczej nieliczne wyjątki wśród rówieśników.

Pffff. Czasami mam wrażenie, że zamieniam się w jakiegoś sentymentalnego pryka, który potrafi tylko narzekać, że za jego czasów trawa była bardziej soczysta, zieleńsza, drzewa wyższe, autostrady równiejsze, a czas płynął wolniej (to akurat prawda). Czasem aż sam siebie się boję. brrr!

Czas CKM-u. I długo, długo zastanawiam się, co by tu dodać. Mam kilka świeżo odkrytych piosenek. Wybieram.

Wybrałem.

Zespół Kansas powstał w 1970r. i, jako rzecze Wikipedia, jest dla amerykańskiego rocka tym czym dla europejskiego jest Genesis, Yes, albo ELP. Zaś piosenka ta pochodzi z roku 1976, z płyty "Leftoverture". Smacznego!



A maturzystom powodzenia!

Do następnego!

PS. Jak ktoś stwierdzi, że tego zespołu nie zna, niech posłucha piosenki "Dust in the wind". Pa!

środa, 2 maja 2012

35. Na tapczanie siedzi leń...

Dziś, ulegając leniwej aurze dookoła , jedynie piosenka. Wybaczcie, ale jeśli bym miał coś wymyślać na siłę, to wolę nic nie wymyślać.

Rzucam dwie piosenki, które jakoś mi się łączą w jedną całość.

Pierwsza pochodzi płyty "The Rise and Fall" z 1982r. brytyjskiego zespołu Madness. każdy zna.



Druga również pochodzi z 1982r. Obie z Anglii, tyle, że tytuł twórców (i płynąca z tego tytułu chwała, bo piosenka jest super) należy do zespołu Dexy's Midnight Runners. Też każdy zna.



Długo się zastanawiałem, czy dać lepszy dźwięk, czy oryginalny teledysk i stwierdziłem, że teledysk to sobie każdy przy odrobinie dobrej woli zobaczy, ważniejszy jest dźwięk.

No i na koniec cóś mocniejszego, pokazane przez Filipa. Van Halen zawsze firmowali się niesamowicie brzmiącymi solówkami, a ta jest chyba jedną z najlepszych.



Do następnego!

sobota, 21 kwietnia 2012

34. No to robię! Hyc, siup, o k....

No i boli. Ponad połowę gości z dwóch klas. Nasz kochany "fuewista" nakazał nam gibać się drążku. Wymyk i odmyk. Prawidłowo wykonany jest całkiem fajny. Gorzej, gdy podczas wymyku nie podciągnie się do końca tak, żeby zaprzeć drążek o podbrzusze, a tylko nieco niżej. Ból cojones miażdżonych przez rurkę z jednej strony, a swój własny, prywatny brzuch (podła, zdradziecka świnia, żeby tak własne ciało atakować)z drugiej nie do opisania. Mało tego. Gdy tak zdychasz tam u góry, to pilnuj się jeszcze, żeby nie spaść z 2,5 metra na glebę! Wszyscy po zejściu z rury umierali przez dłuższą chwilę. Za jakieś 15 lat obstawiam nieco większy niż demograficzny i wyludnienie się lokalnych domów dziecka.

A swoją drogą, z tym postem najprawdopodobniej stuknie 2000 wyświetleń. Nie, żebym jakoś specjalnie latał za statystykami, ale miło tak okrągło. Dziękuję wszystkim czytaczom, W szczególności Bee i Julke (która nawiasem mówiąc gdzieś przepadła) i polecam się na przyszłość.

W przyszłym tygodniu wycieczka i długi weekend przedłuża się nam o 3 dni (MUHAHAHAHAHA szatański plan). No, gratulować!

Nie podoba mi się ten post. Dlatego zakańczam go szybko.

Panowie z klasy bardzo lubią ten teledysk. Wcale nie wiem, dlaczego.



Do następnego!

PS. Tytuł: Tekst z dzisiejszego cyrku WF-em dla niepoznaki zwanym.

wtorek, 10 kwietnia 2012

33. Błądzić rzeczą ludzką

Punkt pierwszy: Sprostowanie

Chciałem oficjalnie przeprosić wszystkich zrobionych w bambuko w poście nr 31.. Zamiast obiecanej i tak opiewanej przeze mnie piosenki wskoczył mi drugi raz gameplay z "fable'a". Błagam o wybaczenie (odgłosy desperackiego walenia się po głowie gumową kaczką).

Punkt drugi: Podziękowanie

Chciałem bardzo podziękować Bee za promocję i odpłacić się tym samym.

Masz dość nudnej, szarej rzeczywistości? Chciałbyś odmienić swoje życie, ale nie masz dość odwagi? Kliknij i wejdź w niepowtarzalny, magiczny świat, tak pełny życia (te pościgi! te wybuchy!). Niezapomniane wrażenia gwarantowane, lub zwrot pieniędzy. Nie czekaj! Odwiedź już dziś!

A tak poważnie, super blog, super autorka, super zdjęcia. Polecam!

Punkt trzeci: Clue

Dzisiaj powrót do przeszłości. Do źródła źródeł mego bloga. Kto nie wie, niech się teraz dowie, że powstał on głównie po to, bym mógł sobie ponarzekać, wywalić "zły bebech" bez uszkadzania kogoś w pobliżu.

Ale konkretnie: PIĄTY STADION: ROZGRZEWKA.

Rozumiem, że Ełro, poważna sprawa, gruba impreza. Rozumiem, że trzeba zarobić na atmosferze. Rozumiem nawet, że robi to telewizja publiczna, która i tak zarobi krocie na reklamach między transmisjami meczów. Ale nie rozumiem, jak, do jasnej cholery można zrobić taką szmirę?! Pokażcie mi (tylko nie palcem, bo to nieładnie) tego, który wie, o co tam do jasnej, ciasnej chodzi?! Cały serial (tfu) wygląda jak przypomnienie poprzednich odcinków. Polskich gwiazdek (Adamczyk, Książkiewicz, Karolak, Jakubik itede, itepe) nasrane, jak w kiblu słonia po ciężkiej obstrukcji. Kupa kasy w błocie. Całości dopełnia komentujący wszystko cudowny, anielski głos Pierwszego Komentatora RP Darka - Koszmarka - Szpakowskiego. Poziom komentarzy gorszy niż w polskich wersjach FIFY (której nawiasem mówiąc nie lubię, wolę PES-a).

Wszystko to za pieniążki wydarte od mas pracujących. Od rodziców moich, twoich (no, moich nie), może nawet już od ciebie Wszystko to z abonamentu. Równie denerwujący jest ostatni spot "Tworzona z pasją". No co to do cholery jest? Ponad minuta ckliwego, monumentalnego pokazu, czego to jaśnie TVP nie robi. Bleh. Rzygać się chce. Kiedy zestawimy to ze sprzedkilkumiesięcznymi ( :) ) prośbami o płacenie abonamentu RTV (nawiasem mówiąc, równie debilnie zrealizowanymi), to wychodzi nam obraz telewizji pełnej hipokrytów, zakłamanej i przede wszystkim skrajnie rozrzutnej. No, ale oni przecież spełniają misję. Na szczęście są i tacy, co abonamentu nie opłacają i opłacać nie będą.

Dobra, wylałem z siebie, teraz czas na przyjemność.
A tu zespół, który poza WB i Polską nie zyskała zbytniej popularności, jednak stawia się ich na równi z m. in. Black Sabbath, Led Zeppelin, czy Deep Purple pod względem wpływu na rozwój muzyki, w tym wypadku heavy metalu. Ja, który nie darzę zbytnią sympatią HM, w Budgie wpadłem jak śliwka w mazurka (wybaczcie, spuścizna po świętach). Świetna rytmika, i ten niepowtarzalny głos Burke'a Shelley'a.

Grupa powstała w roku 1967. w Walii. Piosenka zaś pochodzi z płyty Never Turn Back on a Friend z 1973r. Utwór spopularyzowany został w 1988r. przez pewien zespół z Ju Es Ej, dośc mało znany. Napisali takie mało znane piosenki jak Master of Puppets, Orion, czy One. Cieniasy. Otóż chłopaki z Ameryki nagrali cover tej piosenki, który został znacznie lepiej przyjęty. Mi się nie podoba.

Jeden z najbardziej niedocenianych zespołów hard rockowych XX wieku - Budgie w piosence Breadfan.



Tak, to śpiewał facet. Do następnego!

PS. To chyba najczęściej edytowany (po publikacji) post. Źle z moją koncentracją (najprawdopodobniej z przejedzenia). Pa!

czwartek, 5 kwietnia 2012

32. Wciąż żywy

Moje notki coraz bardziej przypominają nie wiadomo co. Coraz krótsze, coraz ogólniejsze. Nie lubię tego, ale na razie nic nie poradzę, że mnie wena opuściła.

Wolne. Chwila wytchnienia. Ledwo się zacząłem uczyć (pierwszy raz w życiu), to już przerwa. Ale nie narzekam.

UWAGA! Potrzebna pomoc! Szukamy z Bee teledysku. Rockowa ballada, w klipie gość w płaszczu jeździ na krześle i patrzy przez wielkie teleskopy, potem cały zespół gra na ulicy. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, niech da znać mnie lub jej - klik . Aż dziw, że wcześniej na to nie wpadłem, żeby dać znać tu.

Dzisiejszego posta chciałbym podporządkować wychodzącej za dwa miesiące płycie CAROLUS REX zespołu Sabaton. Źle się dzieje w państwie duńskim szwedzkim. Chłopaki się pogryźli i czwórka opuściła zespół tuż przed premierą. Na szczęście mają już nowy skład (oprócz klawiszowca). Szczegóły w kwaterze głównej , albo, jeśli komuś się nie chce, lub nie umie po angielsku, tu .

Dwa dni temu na YT pokazał się klip, singiel, po szwedzku. Brzmi dużo, dużo lepiej, niż w języku Szekspira. Imię jego płyty imieniem również jest (Yoda style!). A chętnych zapraszam na 18. Przystanek Woodstock, 2-4.08.2012r., Gdzie chłopaki dadzą czadu (obok m. in. Anthraxu). Już nie ględzę, oglądajcie!



Do następnego!

sobota, 31 marca 2012

31. Rock'n'roll is king!

Kolejny weekend. Pogoda pod psem. leje, wieje, nie grzeje. Wielka Matematyczna Akcja Ratunkowa trwa. Zobaczym, czy się uda.

Dopadłem kolejną legendę. Fable. Przepiękna gra. Pełna magii, ogromna, i te smaczki delikatne, jak np. taka sytuacja: Wystukiwanie na kamieniach imienia demonicznych drzwi z czterech liter: H, S, T, I. Imię brzmi HITS, ale średnio rozgarnięty humanoid zauważy, że da się ułożyć słowo SHIT. Po każdej kombinacji głos literuje kolejne litery. Po wyczytaniu "es, ejdż, aj, ti" za jakieś trzy sekundy głos cichutko, ledwie słyszalnie mówi "shit" :). A samo imię hits też sprytne, po "hitaniu" kamieni.

A w sumie, co będę sobie język łamał. Patrzcie.



A z innych szaleństw: Wpadłem w muzykę Led Zeppelin. Zawsze uważałem, że byli super, ale teraz tak na dobre. Taki klasyczny rock'n'roll to to, co mnie teraz kręci. Prosta rama i ewolucje Roberta, Jimmy'ego, Johna i Johna. No bomba.

Jednakże w CKM dzisiaj nie L.Z., jak by się ktoś mógł spodziewać, po tych wcześniejszych opiewaniach. Będzie coś równie pięknego, jednak zupełnie inne.

Mamy rok 1971, Londyn. Grupa Uriah Heep formalnie działa od dwóch lat. Ta piosenka to podobno ich pierwsza spójna stylistycznie kompozycja.

"Przez długi czas szukaliśmy naszej muzycznej twarzy. Kiedy dotarliśmy do „Look at Yourself”, czyli do naszego trzeciego albumu, postanowiliśmy zostać zwykłym zespołem rockowym."

— Mick Box


No i właśnie. Wychodzi album "Look at Yourself", a na nim TO. Przez wielu krytyków uznawana za najlepszą balladę rockową, stawianą na równi z "Child in time" i "Stairway to heaven".

July Morning



Przepraszam za teledysk.

Do następnego!

PS. A tytuł posta to tytuł piosenki Electric Light Orchestra, ale i jedno z najmądrzejszych zdań, jakie ludzkość wymyśliła.

niedziela, 18 marca 2012

30. Wiosna, panie sierżancie!

Ciepło. Pierwsze wyjście w krótkich gaciach, Pierwszy opieprz zebrany za chodzenie w krótkich gaciach. Pierwsze wiosenne granie na Orliku. Guma mocno oddaje ciepło. Bleh.

A co cieszy? Oprócz słonka, zwycięstwo (Brawo Kasia, Ania, Kuba!) w festiwalu młodzieżowym CK-Art, nominacja do szczebla wojewódzkiego.

No i mimo, że nie było mnie tu dłuuugi, długi czas, nie mam zielonego pojęcia o czym by tu naskrobać. Niby tyle się działo, a w łepetynie pustka. Zakładając bloga postanowiłem też sobie, że nigdy nie napiszę tu recenzji książki/filmu/gry itede, itepe. Przed chwilą prawie to postanowienie złamałem. Aby mnie dalej nie kusiło, postanawiam w tym miejscu na dziś zakończyć. Tak, żebyście wiedzieli, że żyję jeszcze.

A w CKM piosenka, która na pozór wydaje się całkiem zwyczajna. Zyskuje, kiedy człowiek mocno w nią wsłucha. W wszystkie te dźwięki w tle, pozornie nieistniejące, usłyszane dopiero za 3-4 razem. Najlepiej "wchodzi" około dwunastej, pierwszej w nocy, jak człowiek leży w łóżku z słuchawkami na kłapciatych i się wsłuchuje. Powstała w 1982 roku. Przepraszam za obcięty początek.



PS. Tytuł zapożyczony. Kto wie - ten wie. Kto nie wie... ma problem :) Niech poszuka.

środa, 7 marca 2012

29. Ty dzielny, Ty młody... Ty głupi!

Brak reakcji na ostatni post utwierdza mnie w przekonaniu, że chyba przesadziłem :). Trudno, nie moja sprawa, że jesteście lenie.

Dzisiaj w końcu eksplodowało we mnie przeświadczenie zbierające się przez kilka dni. Że droga obrana przeze mnie w liceum droga oświaty prowadzi donikąd. Co ja, do jasnej cholery mogę robić po humanie w tym kraju i w ogóle na świecie? Sprzedawać ewentualnie frytki, bo nawet żeby smażyć, trzeba mieć uprawnienia. Mógłbym iść w stronę muzyki, ale tu też ciężko. W naszym kraju nie da się wyżyć z grania. Całe życie praktyki i ćwiczeń jest wyceniane często na wysokości płacy minimalnej. Żeby dać sobie radę, trzeba by grać w orkiestrze, uczyć w jednej, drugiej i ewentualnie w trzeciej szkole. Wtedy jest jako-tako. A tak... Kicha.

Dlatego podejmuję wyzwanie. Podciągnąć się z dramatycznej sytuacji z matematyki i jakoś się w końcu czegoś nauczyć. Natomiast plan dalekosiężny:
1. Zdać maturę
2. Obryć się na blachę
3. Zdać rozszerzoną matematykę i fizykę
4. Próbować się dostać na AGH (może automatyka i robotyka?)
5. Oprócz tego zdać na akademię muzyczną i grać dla przyjemności a nie z konieczności

Cóż, zobaczymy co z tego wyjdzie. Plany ambitne jak cholera, ale znając mojego lenia, będzie ciężko. Ale czas pokaże...

Ostatnio było długo, to dzisiaj dla równowagi krótko.

Z tego wszystkiego zapomniałem o CKM. Ale by było. A tu dzisiaj osoba dziwna. Osoba, o której wiele słyszałem, ale nigdy nie natknąłem się na nią. Osoba specyficzna. Jedna z kilkunastu umieszczonych na słynnym plakacie "Guitar heaven". Steven Gene Wold, a.k.a. Seasick Steve. Bluesman, zbiera stare i zniszczone gitary. Najsłynniejszą chyba jest 3-strunowa Trance Wonder (Fender Coronado). A jago ksywka wzięła się od choroby morskiej, na którą cierpi :) Smacznego!



Do następnego!

sobota, 3 marca 2012

28. Samochwała w kącie stała...

Dzisiaj coś, co ostatnio zrodziłem w mękach, bólach i w dość krótkim czasie.

Horror czerwcowy

Czwarta przerwa. Pod ścianą, tuż obok drzwi do sali geograficznej leżał spory tobołek, z którego wystawała blond-szczotka. Podobnych kupek było na korytarzu więcej. Nagle szczotka poruszyła się. Leżący na podłodze Lucjan uniósł się na rękach, przeczesał palcami rozczochrane włosy i szeroko ziewnął, bardzo starając się pokazać starannie umyte, białe jak śnieg zęby. Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi. Po prostu wszyscy spali. Chłopak rozejrzał się dookoła, wzruszył ramionami, przewrócił się na drugi bok i z powrotem wyłożył się na chłodnym parkiecie.
Był początek czerwca, na zewnątrz mocno świeciło słońce. Zdawało się mówić do chmur:
- Tylko spróbujcie podlecieć, to zobaczycie! - i rzeczywiście, na niebie nie było najmniejszego obłoczka. W szkole pustki. Maturzystów nie było od maja, większość pierwszo- i drugoklasistów na wagarach. Pozostałe niedobitki leżą plackiem na korytarzach i wprost umierają z nudów. Szkoła nie przewidziała, że ktokolwiek w taką pogodę przyjdzie chłonąć aurę wiedzy płynącą z „oświaty kagańca” i większość nauczycieli była już na urlopie. Z braku pomysłów i środków polecono uczniom siedzieć na korytarzu i zachowywać się tak, aby nikomu nic się nie stało.

Lucjan obudził się mniej-więcej w połowie szóstej lekcji. Mamrocząc pod nosem coś o narodowym szkolnictwie udał się w kierunku toalety. Nachylił się nad umywalką z zamiarem przemycia twarzy. Kran parsknął, kichnął, po czym wypluł coś, co kiedyś może można było nazwać wodą, ale na pewno nie teraz. Miała ona ciekawy, aczkolwiek niezbyt zdrowy, czerwono-brązowy kolor. Chłopak uniósł brwi, z pewną trudnością zakręcił zacinający się kurek, zauważył też wydrapanego w nim malutkiego węża. Spróbował szczęścia w drugiej umywalce. Poszło nieco lepiej, kurek działał płynnie, a woda przynajmniej na pierwszy rzut oka przypominała to, co przypominać miała. Lucjan obmył twarz i spojrzał w lustro. Na lewym policzku miał odbite czerwone kółko. Teraz z kolei zmarszczył brwi. Stwierdził, że następnym razem postara się nie usnąć leżąc twarzą na ręce z zegarkiem. Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie na odbicie, poczochrał włosy, zrobił do siebie kilka min i wyszedł. Za drzwiami zobaczył dziwny widok. Ujrzał pędzącego korytarzem kolegę ze szkolnej ławki – Filipa, a jakieś piętnaście metrów za nim goniącą go z miotłą woźną Szczotę z… Tu chłopak musiał aż przetrzeć oczy i dogłębnie przeanalizować to, co zobaczył. Woźna bowiem miała na ramieniu żabę. Miała ona dziwny, niebieski pasek wzdłuż boku, mało tego, zdawała się popędzać kobietę szarpiąc ją chwytnymi palcami za przetłuszczone włosy. Wzdłuż trasy ich biegu unosiły się nieliczne zaspane głowy szukające źródła zakłócającego ich sen hałasu. Kiedy Filip i woźna zniknęli za rogiem, Lucjan postanowił dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Zaciekawiło go to nowe, tak dziwne zwierzątko Szczoty, która szeroko znana była z nienawiści do brudu, do zwierząt, a najszczególniej do uczniów. Powoli podążył w kierunku milknących odgłosów ucieczki i pościgu. Kierując się słuchem dotarł w końcu do piwnicy. Na końcu ciemnego korytarza zobaczył zarysy dwóch sylwetek. Namacał na ścianie kontakt, ale kiedy pstryknął, nic się nie stało. Tymczasem woźna zaczęła wrzeszczeć głosem, który podniósłby z grobu nawet najbardziej leniwego umarlaka:
- To jest twój koniec, giń, szczylu!
Lucjan podbiegł do nich wyciągając z kieszeni telefon. Uruchomił latarkę. Zobaczył Filipa przyciskanego do ściany za szyję miotłą przez ogarniętą amokiem woźną. Włos miała rozwiany, oczy rozbiegane i przekrwione, na czole perliły jej się krople potu, a brodawka na nosie pulsowała złowieszczo. Żaba na jej ramieniu rechotała szatańsko. Popatrzyła na nowo przybyłego wzrokiem, który najodważniejszemu odebrałby chęć do przebywania w jej pobliżu. Chłopak zdobył się na odwagę i wydukał:
- D-dzień dobry. Jest pani proszona w sprawie tych zepsutych kranów na drugim pię…
Zanim dokończył zdanie, otrzymał mocny cios w brzuch miotłą. Wypuścił ze świstem powietrze, a wtedy kobieta przygwoździła go całym ciężarem. Nastolatek poczuł specyficzny zapaszek potu połączonego z środkami do polerowania parkietu. Został uniesiony z podłogi za kark i wraz z Filipem zapakowany do jakiejś ciasnej klitki w piwnicy. Zanim wyszła, do leżących bez sił uczniów doskoczyła żaba. Płaz popatrzył na nich z politowaniem, po czym z demonicznym, mrożącym krew w żyłach śmiechem wypadła z salki, którą zamknęła woźna.

Po dłuższym czasie blondyn znowu włączył latarkę i popatrzył na Filipa. On wzruszył ramionami i zapytał:
- Wyobrażasz sobie? Żaba kontrolująca świat?
-Co?! - z niedowierzaniem wytrzeszczył oczy na swojego towarzysza. Przyjrzał mu się dokładnie. Wysoki, smagły, o nieco abstrakcyjnym poczuciu humoru. Znał go jednak na tyle długo, że wiedział, że to nie ten zwykły uśmieszek podczas wkręcania naiwnych koleżanek, a uśmiech raczej żałosny.
- Żaba. Miękki, oślizgły, zielony płaz. Z tym, że ten nie jest taki zwykły. To diabeł wcielony. Podobno uciekła z tajnego ośrodka badawczego pod jakimś Gdowem, czy coś takiego. To gdzieś w małopolskim. Poświeć mi tu.
Filip podszedł do drzwi i zaczął gmerać przy zamku.
- To na nic, w środku jest klucz. - zrezygnowany usiadł pod ścianą. Lucjan nie mógł zrozumieć jednej rzeczy. Zaczął się dopytywać:
- A dlaczego powiedziałeś o kontrolowaniu świata?
- To jej plan, który usłyszałem stojąc przed kanciapą Szczoty. Poszedłem po kredę, żeby się porzucać na korytarzu z chłopakami i zabić jakoś nudę. Pod drzwiami usłyszałem, że ona coś powtarza. Zajrzałem przez dziurkę od klucza i zobaczyłem tego płaza siedzącego na jej biurku i wpatrującego się w nią tak intensywnie, że oczy jej prawie wylazły z orbit. A babka ciągle powtarzała te zdania i kiwała głową. Ta żaba chce przejąć kontrolę nad uczniami wstrzykując jakąś substancję do chipsów i coli sprzedawanych w szkole. To coś lasuje mózgi. Wszyscy zaczynają się zachowywać jak płazy. A jedynymi rzeczami, które cofają ten efekt, są jabłka. Kazała Szczocie opróżnić automat z wszystkiego, co ma w sobie chociaż odrobinę jabłek.
Lucjan zamyślił się. Faktycznie, cały dzień chodziła za nim ochota na ten sok, ale nie mógł go znaleźć ani w bufecie, ani w automacie. Zasępił się i zapytał:
- Co możemy zrobić?
Filip roześmiał się i powiedział:
- My? Nie mam pojęcia.
Lucjan zasmucił się jeszcze bardziej. Tymczasem drzwi otwarły się. Do środka wpadły dwie paczki chipsów i dwie puszki coli. Głodny Lucjan rzucił się na jedzenie, ale szybko został obezwładniony przez większego i silniejszego Filipa. Ten oburzony wykrzyknął:
- Zwariowałeś?! Co ja mówiłem o płazyfikacji!
Skruszony obezwładniony przewrócił oczyma i rzekł:
- No dobra, to co robimy z tym jedzeniem?

Wysypali zawartość paczek na podłogę, po czym zalali to colą. Nagle zaświeciło się światło, a ich uszy zaatakował głośny wrzask. Spojrzeli w kierunku wyjścia. To stamtąd, a konkretnie z gardła woźnej dochodził ten dźwięk.
- Głupie głupki, co zrobili! Mieli zeżryć! - podeszła do Lucjana i zamachnęła się. Chłopak zrobił unik, ale kolejnego, tak szybkiego ciosu drugą ręką się nie spodziewał. Padł na podłogę jak długi. Filip rzucił się na nią od tyłu w obronie kolegi, lecz tak, jak szybko skoczył, tak szybko znalazł się na podłodze. Obaj niezdolni do jakiegokolwiek ruchu obserwowali, jak wyciąga z fartucha kolejną puszkę coli. Patrzyła na nią chwilę drapiąc się brudnymi paznokciami po głowie. Żaba na jej ramieniu cały czas się śmiała. W końcu niezdarnie wetknęła paznokieć pod kluczyk i po chwili ruszania palcem w końcu udało jej się otworzyć puszkę. Podeszła do Filipa, brutalnie chwyciła go za policzki lewą ręką tak, by usta miał otwarte. Nalała spory haust, po czym odrzuciła puszkę i zatkała chłopakowi nos. Po chwili siłowania się uczeń w końcu ustąpił i połknął to, co miał w ustach. Żaba na ramieniu wyglądała, jakby za chwilę miała pęknąć z emocji. Uporczywie wpatrywała się w młodzieńca. Nie musiała długo czekać. Chłopak odkaszlnął, beknął, zakumkał i zaczął skakać w kucki dookoła pokoju. Gdyby nie to, że właśnie został obity najboleśniej w życiu, Lucjan dostałby ataku śmiechu. Płaz zakumkał donośnie i zaczął chichotać. Szczota podniosła się, powiedziała:
- Nu, i tak ma być! - i wyszła nie gasząc światła.

Lucjan obserwował uganiającego się za muchą Filipa. Jako że ten był żabą zaledwie od minuty, nie szło mu zbyt dobrze. Na pewno przeszkadzał mu też fakt, że językiem mógł co najwyżej polizać się po nosie, o sięganiu chociaż na dwadzieścia centymetrów w jakimkolwiek kierunku mógł zapomnieć. Kiedy tak podskakiwał w górę i w dół kłapiąc zębami na niedostępnego owada, z kieszeni bluzy wysunął się kartonik soku z rurką. Leżący chłopak poderwał się i złapał opakowanie chwilę przed tym, zanim wylądowała w tym miejscu noga największego w historii płaza. Sok okazał się sokiem jabłkowym. Niewiele myśląc Lucjan wbił rurkę w pudełko i poszukał wzrokiem Filipa. On zaś odkrył dobrodziejstwo posiadania długich kończyn chwytnych po prostu łapiąc muchę rękami. Radośnie wepchnął ją do ust i głośno mlaszcząc zaczął ją przeżuwać. Nie zdążył jednak się nacieszyć jedzeniem, gdyż Lucjan bezwstydnie wcisnął mu rurkę w usta i ścisnął kartonik. Wtłoczony płyn spowodował, że Filip zakrztusił się. Po chwili zaczął dygotać. Kiedy przestał, zakumkał, beknął i odkaszlnął. Beknął jeszcze raz i powiedział:
- Matko! Ale mnie łeb boli! Chyba zaraz się porzygam.
- Porzygasz się, jak się dowiesz, co zrobiłeś, jak byłeś żabą - oznajmił Lucjan - ale sok działa.
- Pewnie, że działa. Co zrobiłem, jak byłem żabą? - zaciekawił się tamten.
- Kiedy indziej ci powiem. Teraz musimy wymyślić, co zrobić z tą rechoczącą łajzą z niebieskim paskiem.
- Zabiję gada! - zacietrzewił się chłopak
- Chyba płaza - poprawił go blondyn - Wiem, co zrobimy! - rzekł - jak tu wrócą, musisz dalej udawać idiotę. To znaczy żabę. Jak będą chciały zmusić mnie do wypicia tej coli, rzucisz się na to żabsko, zrzucisz na ziemię i zadepczesz jak zwykłą, nędzną mrówkę! - Aż przyklasnął z radości, że wymyślił tak prosty plan.
- Tak, ale… - Filip nie zdążył wyrazić swoich obiekcji, tylko zaczął skakać, bo drzwi znowu się otwarły. Tak jak się spodziewali, weszła woźna z kolejną puszką coli. Popatrzyła na skaczącego po pokoju, a żaba zarechotała. Szczota podeszła do Lucjana, a wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Żaba odbiła się z ramienia w kierunku siedzącego chłopca z szeroko otwartą paszczą, w której widać było ostre zęby, pasujące bardziej do rekina. Z rzadkim przebłyskiem refleksu blondyn machnął nogą w górę. Trafił idealnie. Płaz pięknym łukiem podleciał pod sam sufit, po czym zaczął opadać w kierunku Filipa, który tylko na to czekał. Wstał i przepięknie złożył się do volleya. Wydawało się, że przez dziesięć lat trenował piłkę nożną tylko po to, by kopnąć ten jeden raz. Żaba roztrzaskała się na ścianie, niczym mucha trafiona packą. Po chwili buchnęła najprawdziwszym ogniem. Obydwaj odetchnęli z ulgą.
Uwolniona z opętania woźna rozejrzała się dokoła, westchnęła ciężko, podbiegła do płonącej ściany i kilkoma ciosami szmaty ugasiła to, co z żaby zostało. Sięgnęła po swoją nieodłączną miotłę i zaczęła zamiatać leżące na podłodze wilgotne resztki chipsów. Po chwili zauważyła młodzieńców i powiedziała:
- A kysz mi, pędraki, syfulce jedne! Narobią wszędzie bruda i potym sprzątać ni ma komu! I jeszcze w podpalaństwo się bawią! Won mnie stąd!

Lucjana obudził ostatni tego dnia dzwonek. Zaspany podniósł się i przez chwilę myślał. Próbował przypomnieć sobie, co takiego okropnego mu się śniło. Nic nie wymyślił. Pod ręką wymacał kartkę. Filip zostawił mu wiadomość, że idą wcześniej, bo ile można spać na korytarzu. Z klasy został więc on jeden. Stwierdził, że przed wyjściem ze szkoły musi się jakoś doprowadzić do porządku, więc udał się do toalety. Podszedł do pierwszego kranu i zauważył, że wydrapany jest na nim wąż. Dokładnie go obejrzał. Gad wyglądał bardzo autentycznie. Wolno odkręcił kran. Ujrzał paskudną, brązową wodę. Śmierdziała. Wpatrywał się w płynący ciek z niepoprawnym zainteresowaniem, aż syfon pod umywalką wydał dziwny odgłos. Woda przestała spływać i cofnęła się do umywalki. Pojawiły się też jakieś dziwne granulki, wypływające ze spływu. Chłopak zakręcił kurek i pochylił się nad umywalką, po czym odskoczył z odrazą. Granulki okazały się kijankami.

Małe, ruchliwe zielone kijanki z niebieskimi paskami na bokach.

A w CKM (dawno nie używałem tego skrótowca, kto chce wiedzieć, co on znaczy, niech pogrzebie w starych postach :)) dzisiaj klasyka klasyki. Pierwsza nagrana piosenka rock'n'rollowa. Jackie Brenston and his Delta Cats i piosenka "Rocket 88" z 1951 roku.



Jeśli kogoś przeraziłem długością posta, to przepraszam, i do następnego!

środa, 22 lutego 2012

27. Ryba - światowy człowiek

Ferie pędzą nieubłaganie. Vivaldi się w grobie przewraca na to, co gram, Lektura nieprzeczytana, kicha. Dzisiaj na obiad ryba kosmopolityczna. A dlaczego? A dlatego, że ryba jest po grecku, warzywa chińskie, zioła prowansalskie, a kucharze, w liczbie trójki zawarci, to pełnokrwiści Polacy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

A w kraju jak zwykle kicha. Za dużo psów w schronisku? Zamknąć interes. A psy? Jedna cholera wie. Teraz państwowe. Pewnie pójdą do pieca, jak na Ukrainie przy "sprzątaniu" przed Euro. Nie, żebym był jakimś zagorzałym obrońcą praw zwierząt, poświęcającym życie dla walki z systemem, ale każdy mający jako-tako poukładane w głowie teraz powinien pomyśleć: Gdzie tu sens, gdzie logika?

Wiosna idzie. Śniegu brak (nabył się, że łohoho), ewentualnie, miejscami prawie brak. Wczoraj zacząłem się co-nieco wprawiać do wiosny i poszedłem biegać. Jest nieźle.

No i cóż. Trzeba się pomału szykować psychicznie na szkołę, ale nie chce mi się. Blee. Jeszcze z tydzień by pasował. Ale z drugiej strony, coraz cieplej, coraz jaśniej, coraz przyjemniej. Zobaczymy.

A w kątku muzycznym piosenka z może nie najlepszej (chociaż bardzo ładnej), ale na pewno najbardziej poruszającej płyty Queen - Made in Heaven. Freddie nie dokończył nagrywania płyty, a nawet tej piosenki, która poniżej. Płyta zaczęta w 1991., ostatecznie wydana w 1995r. Tytuł piosenki to "Mother Love". Drugą część po śmierci Mercurego zaśpiewał Brian May.



Do następnego!

czwartek, 16 lutego 2012

26. Stagnacja

Czas morderczo męczącego odpoczywania trwa. Jedyne, co trzeba zrobić, to podnieść się z łóżka. Lubię taki stan, ale niezbyt długo. Łatwo się z niego nie wychodzi. Na polu sypie. Moje ranne odśnieżanie już pewnie się poszło... na spacer. Ale nie ma tego złego, usypałem "łogromną" zaspę, jak się uleży, to ryję 10-metrowy tunel.

Tuż przed feriami zagrałem konkurs miniatur. Porażka na całej linii. Myliłem się ja, akompaniatorka... W dodatku w dzień konkursu się dowiedziałem, że nie wolno grać z nut. Z nut zagrałem, ale i tak mi to niewiele pomogło. Trudno.

I znowu nie mam pomysłu, ale najprawdopobniej dlatego, że siedzę w domu, nic się nie dzieje. Jedyne, co nowego się pojawia, to coraz więcej płatków śniegu. W tym miejscu chciałbym pozdrowić lokalnych drogowców, którzy, jak donosie kolega, tak dokładnie odśnieżyli wiatę przystanku, że mucha nie siada. Odgarnięty śnieg jednak średnio ich interesował, co zaowocowało tym, że teraz "do wiaty to chyba traktorem się będę przebijał" (cytat kolegi). Well done, boys, zrobiliście robotę :)

W kąciku muzycznym dalszy ciąg eksploracji ELO. Piosenka bardzo znana, czasem w co lepszych radiach puszczana, szukałem jej kilka lat, zanim przypadkiem rozległa się ni z gruchy, ni z pietruchy, przez nikogo nie zapraszana, w moim pokoju. Album Time, który pochodzi z 1981 roku, tchnie futuryzmem, osadzony jest podobno w 2095 roku. A tytuł piosenki to...



Do następnego!

wtorek, 14 lutego 2012

25. Too much time will kill you

No i mamy czas wolny. Jako ostatni z całego z narodu. W sumie najfajniej, bo przed feriami i tak jest taka nijaka ta nauka, a wolne mamy, jak inni już zasuwają. Ja natomiast oficjalnie zażegnałem kryzys twórczy (przynajmniej tak mi się wydaje), kiedy to każde napisanie notki było jakby rodzajem przymusu. Jest dobrze.

Muszę przyznać, że ten nagły brak przymusu działania, pośpiechu, przebywania w dwóch a nawet czasem trzech miejscach na raz dość mocno uderzył mi do głowy. Nie bardzo wiem, co mam ze sobą zrobić. Na razie najbardziej ucierpiał na tym domowy pobór prądu i komputer. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kontynuując moje odkrywcze pasje wgrzebałem się w stare kasety magnetofonowe i dokonałem kilku odkryć, na przykład Electric Light Orchestra, dopiero ugryzione, ale podoba mi się, bo jest w tym to, czego ja w muzyce szukam. Bogactwo zmian. Muzyka ma mnie zaciekawić. Nieistotna jest obsada, gatunek. Może być każdy, byle piosenka trzymała poziom i była ciekawa. Wracając do ELO - naprawdę warto pogmerać co nieco w youtubie w poszukiwaniach.



Kolejną znalezioną rzeczą jest tym razem konkretna piosenka, a nawet cover.
Każdy chyba oglądał przynajmniej jeden odcinek Power Rangers (tych pierwszych, jedynych, prawdziwych, Mighty Morphin!), a jeśli nie, to każdy zna tą piosenkę (go, go, Power Rangers) i ten niezapomniany, schreddowany wstęp. Najpierw oryginał (mało kto zna całą piosenkę). Śpiewał to chyba Ron Wassermann (a.k.a. The mighty raw). Wersja z Rock Band, bo tylko taką znalazłem całkowicie pełną z tym początkiem.



A teraz wersja, której oryginał powinien skrobać pięty.



Rozszalałem się trochę z tym wklejaniem, ale na koniec chciałbym jeszcze dorzucić fenomenalnego pianistę z fenomenalnej grupy the Piano Guys, również jak najbardziej wartych polecenia.



W następnym poście nie będzie tyle wklejania, obiecuję! :)
Do następnego!

PS. Tytuł - parafraza tytułu piosenki Queen - "Too much love will kill you"

sobota, 4 lutego 2012

24. Doctor Livingstone, I presume?

No i tak to jest w tym kraju. Wszelkie przejawy oddolnej aktywności jednostek zostają niszczone, niczym Mini przejeżdżane T-80. Wszelkie zapędy młodych naukowców obracane są w niwecz przez system.

Pełna ideałów i wielkich aspiracji jednostka młodzieży polskiej Michał Suchoń podjął niedawno (wraz z kolejną jednostką, nieco większą, więc z jeszcze większymi ideałami i aspiracjami) pionierską wyprawę badawczą ku niezbadanym zakamarkom szkoły, w celu poznania ich i szerokiemu światu zaprezentowania.

Zbadane pomieszczenia okazało się starym męskim kiblem. W dodatku pełnym szmelcu. Rura od odkurzacza, wór pełen starych kolb, fiolek, destylatorów, wisząca szafka (w którą po ciemku przygrzmociłem głową) wypełniona archaicznymi śrubokrętami, przecinakami. W drugim pomieszczeniu było pełno krzeseł, jakieś zasuszone zielsko i generalnie strasznie śmierdziało.

Dyrektorka (przefajna babka) stwierdziła, że przecież jak chcieliśmy wiedzieć, co tam jest, to trzeba było do niej przyjść. Ona by nas tam zaprowadziła, zamknęła (żeby poobcować z miotłami), a nie tak brutalnie samemu. Potem zapytała, czy mamy jeszcze jakieś miejsca do zwiedzania w szkole, żeby albo odpowiednio zabezpieczyć, albo po prostu nas zaprowadzić. Podanie z pełną listą wpłynie w przyszłym tygodniu.

Oprócz tego wychowawczyni powiedziała dyrektorce, że przyznaliśmy się, że otwarliśmy komnatę tajemnic. Zaraz po wizycie na drzwiach nie wiadomo skąd pojawił się napis "komnata tajemnic została otwarta. Strzeżcie się, wrogowie dziedzica".
W każdym razie koszty (3 gwoździe i kawałek listewki) nam odpuszczono. Dostaliśmy tylko po uwadze. Tak oto państwowe instytucje podcinają skrzydła młodym odkrywcom.

A tu dzisiaj moim zdaniem najlepsza z piosenek Queen, mało znana, pochodzi z początków zespołu, z płyty "A night at the Opera" z 1975r., a imię jego...



Jej szkielet będzie spoczywał w komnacie na wieki.

sobota, 28 stycznia 2012

23. Zło wcielone i szatan w jednym

23.01 Anno Domini 2012 telewizja Polsat wyemitowała w "Wydarzeniach" o 15:45 reportaż o przemocy wśród uczniów polskich podstawówek i gimnazjów. Wstęp prezentera: "Wg ostatnich badań przemoc wśród uczniów ww. szkół wzrosła od ostatniego roku o połowę". Rozpoczyna się materiał. Na początku klatka z ostrej sieczki w CS'ie (zakończonej HS-em). Padają pierwsze słowa wywnętrzeń Pani Redaktor (której nazwisko mimo najszczerszych chęci umknęło mi z powodu oburzenia): "Kolejna śmierć na koncie". "Nastolatkowie coraz więcej czasu spędzają przed komputerem. Nie dziwi więc rosnąca agresja wśród młodzieży". Pierwsza reakcja po usłyszeniu tekstu to klasyczne, staropolskie "łot de fak" i zbieranie szczęki z okolic stóp. Po obejrzeniu całego materiału krew we mnie zawrzała. Jasne, że może to być jednym z powodów (sam często dziwię się siostrze/kuzynom/kolegom, a nawet sam sobie, jak można tak nerwowo reagować na np. tych idiotów z PES-a, przecież to tylko gra?) jakiejś tam agresji, ale żeby od razu robić z tego główny i w zasadzie jedyny (ciężka sytuacja w rodzinach i inne patologie ledwie tylko szturchnięte zajadłym, jadowitym, redaktorskim piórem) argument dla rosnącej przemocy dziecięcej? Nasuwa mi się pytanie: Jak długo to będzie jeszcze trwać, zanim społeczeństwo uzna rozrywkę przy komputerze za równoważną oglądaniu dobrego filmu (Heavy Rain, Uncharted), a nawet czasem czytaniu książek? Sam nauczyłem się ogromnej części historii powszechnej (i zainteresowałem się nią) pocinając za maleńkości we wszystkie Age of Empires. Kolega z klasy zaskoczony kartkówką z wojny 30-letniej, nie mając nic do stracenia, przepisał wstępy do kampanii wojny 30-letniej z Mediveala. Dostał 3.
Jasne, że dobrym książkom gra do pięt nie dorasta, ale i tak jest świetnym, wartościowym i już nieodłącznym elementem współczesnego świata. Poza tym istnieją takie produkty, jak Physicus, całkiem edukacyjne. A niejednego szkraba łatwiej nauczyć zasad bezpieczeństwa na drodze dając mu wirtualne narzędzie w stylu Moja Droga do Szkoły (sam w to grałem), niż tłuc mu do głowy młotkiem "Nie wolno, nie wolno". Mam rację?
Niektórzy dziennikarze powinni lepiej przygotowywać się do zajęć. Taka przestroga. To nie średniowiecze, lud patrzy, pamięta i rozlicza:)

A w kąciku muzycznym arcydzieło drobnego teledyskarstwa :)

niedziela, 22 stycznia 2012

22. aaaaaa...

Przepraszał więcej nie będę, bo po próżnicy gadał nie będę. Po prostu mam mało okazji, by dopaść internet. Musicie to przełknąć niestety :(.

I to by było na tyle w kwestii śniegu. Pozostałą kupa błota i mokre buty. Kicha.

Dialog na geografii:
- No to wyciągamy karteczki.
W ławce:
- Hurraaaa!
- Co się tak cieszysz?
- Bo nie będzie pytaaał (nie, to nie ja :))

Kiedy człowiek jeździ po szerokim świecie, może nabawić się głębokiego lęku. Ludzie są tak różni i tak dziwni, że szkoda gadać. Sytuacja przeżyta przeze mnie w autobusie linii 304 (Kraków + aglomeracja). Here it goes:
W okolicach pl. Wolnica wsiada starszy pan, widać, że ze wsi. Włochaty garnitur, ogromne torby w garści. Zasiadł. Za chwilę z przodu autobusu przebija się do niego... coś. Facet wyglądający jak alpinista z lat 80. Jaskrawy (ale wyblakły) kombinezonik, 20 pasków od plecaka pozapinanych z przodu, na ramieniu gitara (którą niemiłosiernie okładał przypadkiem panią siedzącą za nim), a na głowie czapka założona "na krasnala". Słowem - ugh.

Stojąc około 5 metrów od siebie zaczynają rozmawiać (słychać melodyjny, wiejski zaśpiew). W końcu rozmowa (słyszana w całym autobusie) zeszła na ty, gdzie można być sztywnym. Chwila pogaduchy o seksie.

Zmiana tematu. Alpinista (złapał, że go wszyscy słuchają i popisuje się) zaczyna opowiadać, jak to pracował na cmentarzu i widział robaki ludzkie, jak wyłażą z czaszki. Takie tłuściutkie, spasione. Potem przeleciał przez WSZYSTKIE robaki jakie tylko człowiek może mieć. Wykład o tasiemcu trwał prawie 5 minut. Potem dokonał godnej co najmniej Pulitzera syntezy obu tematów, opowiadając jak robaka można się nabawić. Otóż pasażerowie linii 304 dowiedzieli się, że robaka można przechwycić z zapinania (ZAPINANIA) krowy (sic!). W tym momencie prawie przegapiłem przystanek, na którym miałem wysiąść. Nie dosłuchałem więc do końca tego jakże pouczającego wykładu.

Dzisiaj znowu klasyka. Najbardziej klasyczny rock'n'roll w wykonaniu Led Zeppelin.


Do następnego, mam nadzieję, że wcześniejszego.

Nie dla ACTA - klik i klik

sobota, 7 stycznia 2012

21. Ej no sorry, nie?!

Przede wszystkim chciałbym się przed wami nisko pokajać, przepraszając za brak aktywności. Po prostu nie mogłem znaleźć odpowiedniego impulsu, żeby wygospodarować trochę czasu na pomyślenie. Za mentalny kopniak w zadek chcę podziękować Justynie :). Jeszcze raz bardzo, bardzo przepraszam.

Wczoraj zaliczyłem występ z chórem. Występ w kościele, toteż połączony z mszą. Tego wzroku pełnego nienawiści (bo nie zrobiłem togo, co wszyscy dookoła) długo nie zapomnę. Pozdrawiam panią z drugiej ławki!

Kobieta-przewodniczka spotkania dyrygująca, śpiewająca (i gestykulująca jak szalona), stojąca na chórze nasuwała jednoznaczne skojarzenia. Norymberga, 22 sierpnia 1939r. Komuś coś świta?

I znowu kryzys twórczy. Niemożność uformowania myśli w odpowiedni ciąg zer i jedynek. Może to wina braku zimy? Chcę na narty!

Zostałem perfidnie załatwiony przez profesórkę od fortepianu. Zamiast trzech utworów mam do ćwiczenia pięć. Wszystko przez chęć własnoręcznego wyboru utworków. Podsumowanie: -To to będziemy sobie grać, a do egzaminu co innego.

Dość, w głowie mam jedną wielką dziurę. Nie, nie wywróciłem się. Dziura czysto mentalna. Jutro cały w sztabie dzień (od 6:30) WOŚP, spędzony na nieustannym liczeniu. Tymczasem reszta na obiedzie u babci :(. Ja tylko o pizzy (oby). Może przywiozą. No ale nie co dzień taka okazja się trafia. Byleśmy się tylko nie rypnęli przy liczeniu, kiedy to mieliśmy 1700 złotych więcej, niż w komputerze. Wtedy dodatkowe godziny liczenia.

W kąciku muzycznym kolejna porcja klasyki. Nic dodać, nic ująć.



Do następnego!