niedziela, 30 października 2011

12. Bohater Obi-boków.

Miło siąść w niedzielne popołudnie ze świadomością jeszcze 2 dni względnego luzu. Nic nie smakuje lepiej, niż pobudka o 10:45 (dawnej 11:45). Obiad sfagocytowany, ciasto również, A ja złapałem takiego lenia, że siedzę i gapię się bez celu w monitor, nawet klepać w te małe, śmieszne, czarne kwadraciki z literkami mi się nie chce.

Rozpoczynam bojkot Formuły 1. Moja akcja wymierzona jest w Lewisa Hamiltona. Nie chodzi tu o rasizm, ale o jego wandalizm, brak wyobraźni i piątej klepki, wreszcie, o jego pozycję w świecie motoryzacji.

Lewis Hamilton jest bandytą, chamem, nie liczy się z nikim i niczym, a jego postawa pożałowania godną jest. Praktycznie w każdym wyścigu eliminuje któregoś z rywali, podczas gdy jemu wszystko uchodzi na sucho, gdyż jest ubóstwiany przez sędziów, władze FIA i ogólnie przez wszystkich tych, którzy mają coś do powiedzenia. Dzisiejszy, indyjski przykład starcia z Felipe Massą ukazuje cały schemat działań. W miejscu zupełnie nie nadającym się do jakichkolwiek manewrów szanowny Anglik zabiera się od wewnętrznej do tyłka Brazylijczykowi, po czym z całą radością pakuje mu się w bok, niczym w zawodach Destruction Derby. Po całej akcji płacze do radia, że "Massa nie zostawił mi miejsca", po czym jak gdyby nigdy nic rusza dalej na trasę. Massa podczas ataku cały czas był przed Hamiltonem, nie blokował go, po prostu jechał cały czas swoim torem, nawet nie spodziewał się, że w tym miejscu toru może zostać zaatakowany.
A kto dostał karę?

Dość tego narzekania, bo zrażę do siebie całą żeńską publikę i wtedy to już nikt mnie nie będzie czytał. Całkowicie wsiąkłem ostatnio w Final Fantasy 1 na Pegasusa. Gierka wyje, buczy, błyska i daje tyle radochy, co cała szafka najnowszych, kilkunasto-gigabajtowych tworów. Polecam!

A w kąciku muzycznym, tak jak obiecałem, dzisiaj w roli głównej...

...hydraulik.



Również bohater Pegasusa :)

Miłej reszty weekendu, ja włączam FF1, świat się przecież sam nie uratuje!

PS. Tytuł posta (to oczywiście o mnie) to również tytuł trzeciej z trylogii Mariusza Niemyckiego książki, w której zaczytywałem się szkrabem będąc.

wtorek, 25 października 2011

11. Próżności ma!

Kolejny męczący początek tygodnia za nami.Długi weekend zbliża się wielkimi krokami. Wypłata po akademii nadchodzi, pozytywne wpisy! Żeby otrzymać, należało opisać krótko na kartce, co się działało, by przyczynić się do ogólnoświatowego sukcesu naszego przedstawienia. Ponieważ treść mojej i tak już wypłynęła w świat, przytaczam ją też tutaj.

Michał Suchoń urodził się w małej wiosce mieście byłym stołecznym Krakowie w roku 1994. Przez całe życie dorastał ze świadomością, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będzie on musiał stanąć na wysokości zadania, biorąc udział w światowej klasy dziwowisku dla niepoznaki szumnie akademią nazwanego. Dzień ten nadszedł dnia czternastego miesiąca dziesiątego w miasteczku Wieliczce, z systemu podziemnych korytarzy słynącego.

Kiedy stanął w świetle jupiterów, cała scena, cała publika były jego. Doskonale znał każdy centymetr kwadratowy sceny, przecież sam ją montował poświęcając swój cenny, prywatny czas potrzebny do szlifowania roli.

Michał był tego dnia królem sceny. Po znamienitym odegraniu swej roli życia łaskawie pozostał po spektaklu, by zjednoczyć się z plebsem w trudach dnia powszedniego, rozmontowując po sztuce dekoracje.

Jego nieoceniony wkład w edukowanie polskiej młodzieży powinien zostać bezsprzecznie uhonorowany i doceniony. Powinien też zająć miejsce wyżej nauczycieli.
Nauczyciele rodzą się codziennie.
Michał Suchoń tylko raz!


Ostatnie zdanie niestety nie zostało wymyślone przeze mnie, sparafrazowałem wypowiedź cesarza Józefa II Habsburga o Mozarcie (w miejsce nauczycieli - generałowie).

W Kąciku Muzycznym pora na nieco klasyki.
Jako że ten utwór zaprząta mi teraz większość czasu poświęconego ćwiczeniu na fagocie, nie sposób nie nadmienić o jego wpływie. Pierwsze próby pełnym składem już się odbyły, idzie nieźle, choć do tych tu na dole trochę nam jeszcze brakuje.
Meine Dammen und Herren, Herr Franz Schubert und seine Unvollendete Simphonie (jeśli coś jest źle, korygujcie, zedytuję).
Tadam!



Następnym razem coś wyłącznie na fagot (właściwie to na 4).

PS. Zbieram siły i motywację na artykuł specjalny. Oczekujcie :)

Dobrej nocy!

PS 2. Naprawdę urodziłem się w Krakowie, tylko ta mała wioska mi w wizji leżała.

czwartek, 20 października 2011

10. Zero.

No i mam mały jubileusz. Dyszka tych właściwych (numerowanych) postów stuknęła. No i mam problem, bo mimo ograniczenia się z częstotliwością pisania nie mogę wymyślić nic konkretnego. Całkowity brak weny. Nawet teraz uciekła mi dobra myśl na kontynuację tego postu.

Naszą klasę obarczono akademią na święto KEN. Się nauczylim, odegralim, podobało się. Zostaliśmy też pod niebiosa wychwaleni oraz hojnie wynagrodzeni przez ukochanego naszego polonistę. W bezmiarze swej łaskawości wkroił do dziennika wszystkim aktorom po czwórce (cytat: "Bo po piąteczce to nie!"). Więc jak wszystko było super, no to z jakiej cholery, zapytuję, 4 a nie 5? Takie to trudne? Kreska w dół, brzuszek i pozioma u góry?

No i znalazłem kolejny temat do narzekań. Niewyczerpany wręcz i nieskończenie bezsensowny. Umysł kobiety. Istota problemu: Tu zacytuję nowe objawienie polskiego słowa pisanego, czwartego wieszcza narodowego, niejakiego Michała S.:

"Bo wy to macie nasrane do tych głów. Ta ma 55 kilo i się odchudza (bo gruba), te ładne twierdzą, że wyglądają jak pasztet z konserwy (przeterminowany), a WSZYSTKIE twierdzą, że mają za małe cycki (nawet te, co w nocy nie mogą spać na wznak, bo by się podusiły).

Ot, cała sprawa.

Drogie panie, ocenianie zostawcie nam, facetom. Wy nie jesteście obiektywne, my zwykle do bólu szczerzy (pozdrawiam kolegów z Korytarzowego Prezydium Sędziowskiego). Więc jeśli mężczyzna mówi: Jest OK, super, wyglądasz świetnie etc., to tak najczęściej JEST. Jeśli nie, to też się o tym dowiecie (za wyjątkiem związku małżeńskiego, w którym kobieta ZAWSZE ma figurę dziewiętnastoletniej modelki i ZAWSZE wygląda wprost olśniewająco).

No i jakoś poszło. Częściowo dzięki koleżance Klaudii (pozdrawiam!)z kompletnej pustki zrodził się całkiem spory tekścik. Na dzisiaj starczy już tego dziermolenia. And now... A SONG!!!

Na piosenkę też nie miałem pomysłu, przez jakieś 5 minut pozwalałem moim myślom błądzić, aż w końcu napatoczyło się TO!
Brighton Rock zespołu Queen. Wersja studyjna pojawiła się na płycie Sheer Heart Attack, ale postanowiłem wrzucić wersję z koncertowej Live Killers (2x dłuższa, 2x bogatsza, 2x lepsza!!!) Bawcie się!



"...I chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli."

poniedziałek, 10 października 2011

9. Synonim nad synonimami i wszystko synonim.

Za nami dzisiejszy tekst na elokwencję (polegający jedynie na obcykaniu w synonimach - (efektowna pauza) WOW!). Dopasuj, dopisz, poustawiaj, wybierz, itede, itepe. Elokwencja, że hej!

Zima idzie. Wczoraj wydobyłem mój nieśmiertelny, skórzany, matrixowy (lub gestapowski, określenie zależnie od środowiska) płaszcz. I tak było mi zimno. Chyba się starzeję, bo kiedyś mogłem w zimie latać w podkoszulku i wcale mi to nie przeszkadzało, że miałem kolor bardziej zbliżony do smerfa, niż do Homo Sapiens. Teraz byle chłodzik, a ja zapatulony, jak na Alaskę. Żałosne. nawet kocyk zamieniłem na pełnowartościową kołdrę.

W szerokim świecie apatia. Nikomu się nic nie chce. Rano, ciemno, po południu ciemno. Niech już przynajmniej ten śnieg przyjdzie, będzie trochę zabawy (take cover, girls!). I narty można wyciągnąć, odkurzyć. Moje piękne, przedpotopowe :). Jakoś plany wymiany ciągle spełzają na niczym.

Dzisiaj w kąciku muzycznym pora na coś w rodzaju video-artu, jakim są teledyski zespołu The Offspring. Słynna piosenka Zespołu Jednej Próby (osobna historia, jak nie będę miał o czym pisać, to przytoczę), czyli You're gonna go far, kid. Obraz znacznie głębszy, niż na pierwszy rzut oka. Pochodzi z 2008 roku, z płyty Rise and Fall, Rage and Grace. Smacznego!



"Dziewczyna duby smalone bredzi, a gmin rozumowi bluźni"

piątek, 7 października 2011

8. Po szybach jesienny deszcz dzwoni, deszcz dzwoni...

Piątek. Znowu. Zaraz znowu poniedziałek i do szkoły. Phi!

Leje.

Nie ma to jak poranny spacer na przystanek w tempie pracującej śmieciarki. U człowieków dokoła mnie zaobserwowałem pierwsze oznaki Wielkiej Jesiennej Chandry (preludium do Wielkiej Zimowej Chandry). Narastająca masowo senność (8:10, a ja przyssany do poduszki i wplątany w kołdrę ani myślę wstawać), rozdrażnienie, kłótliwość, przygnębienie, itede, itepe.

Nie ma to, jak powrót w piątkowe, deszczowe popołudnie busem. Całe miasto to jeden wielki, blaszany, śmierdzący spalinami korek. Chwalmy bus-pasy!

Nie ma to jak wybrać się rano do szkoły bez kurtki ("bo się utrzyma pogoda"), w samej bluzie i bez parasola.

Nie ma to, jak sobie ponarzekać i pomarzyć o wiośnie, gdzie wszystko pachnie, wszystko spod ziemi wyłazi (Ty, stary weź nie strasz, dwa miesiące temu teściową pochowałem!), a w szkole ni żywej duszy :)

Nie ma to, jak posłuchać sobie... No właśnie. Czego? Chwilowo nie mam nic, co ostatnio mnie zadziwiło. Dlatego leci staroć, klimatycznie wpasowujący się w ten żałosny, quasi-liryczno-romantyczny post. Pink Floyd - High hopes. Klasyka.



Do następnego!

poniedziałek, 3 października 2011

7. Burdel na mieście.

Dzisiaj, dla odmiany, żeby się w głowach nie poprzewracało od nadmiaru dobrobytu, kolejna porcja narzekań.

Temat lekcji: Kampania wyborcza.
Ja rozumiem, trzeba się wypromować, pokazać z jak najlepszej strony, no ale bez jaj.
Zdjęcie najprawdopodobniej z Gdańska.

Ja się zapytuję, kto to wszystko będzie sprzątał??? Najprawdopodobniej uczniowie podstawówek podczas najbliższej akcji sprzątania świata, kiedy wszystko to-to się po chodnikach i rowach będzie walało. Co sobie myślą turyści z innych państw, gdy widzą takie miasta? Ja na ich miejscu bym się ciężko wystraszył, gdyby zza każdego winkla łypała na mnie ciągle ta sama, cyfrowo wylizana w Photoshopie morda.

Kolejna sprawa: pojawianie się agitatorów podczas KAŻDEJ lokalnej imprezy, czy innego spędu ludzi.
Miejsce: Znana skądinąd parafia, w której to niejaki Karol Wojtyła rozpoczynał karierę. Przyczyna imprezy: Wydanie przez Pocztę Polską znaczka pocztowego z owym kościołem. Na tejże imprezie miała wątpliwą przyjemność grać orkiestra dęta, w której gram. Misja: Doprowadzić i odprowadzić barwny korowód spod poczty i nazad. Wszystko fajnie (tzn. nie, ale to inny temat), ale druga część obchodów zamieniła się w jakiś multi-wiec wyborczy, na którym przemawiało chyba 5 polityków, którzy, gdyby nie ten czas, to by nawet kinola nie wyściubili zza drzwi swoich gabinetów. Bleh.

Na dziś koniec wrzodzenia, teraz pora na muzykę. Obiecywałem coś super, będzie coś innego, ale też super.
Igor Presnyakov. Rosyjski gitarzysta, z tego, co mi wiadomo, mieszka w Holandii i gra. Świetne, wpadające w ucho aranżacje, ciekawy wygląd, klasa. Gorąco polecam, na Jutubie jest go pełno! Smacznego!