poniedziałek, 22 czerwca 2015

77. Kierowca bombowca.

Staruszek, podtrzymywany przez dwoje wnucząt i laskę dzierżoną w trzęsącej się, pomarszczonej dłoni, z łzą kręcącą się w oku, przemierza w żółwim tempie nowo oddany (w międzyczasie trzy razy remontowany, bo zdążył się zestarzeć, zanim na tory wpuszczono pociągi) peron. Ze wzruszeniem przestępuje próg wagonu, by zasiąść na charakterystycznej, czerwonej kanapie i spojrzeć na swą wieś po raz pierwszy zza lekko brudnego okna pociągu...

Mam nadzieję, że powyższy scenariusz jest bardzo pesymistyczny i w żadnym wypadku się nie sprawdzi, bo z ogromnym utęsknieniem wyczekuję zapowiedzianego połączenia kolejowego przez moją wioskę. Scenariusz tym bardziej prawdopodobny, że pozwoliłby dojechać z Krakowa do Zakopanego ponad godzinę wcześniej. Zakopane chce, Kraków chce, małopolska chce, nawet inne kraje chcą, ponieważ tego odcinka brakuje, by utworzyć międzynarodową trasę północ-południe przez całą Europę. Choć ministrowie zmieniają się jak w kalejdoskopie, a każdy ma jakiś pomysł na tę trasę, to czekam na nią z utęsknieniem i doczekam się wcześniej niż opisywałem to na początku.

BO MAM JUŻ SERDECZNIE DOŚĆ BUSÓW!!!

Historia jedna z kilkudziesięciu, które można by przytoczyć. Jadąc na uczelnię wsiadłem do busa firmy Travel. Już na wstępie widać, że coś jest na rzeczy. Ledwo zamykam drzwi, on już rusza z prawie piskiem, byle, jak się za chwilę okazało, dogonić i pewnie przegonić busa firmy Max-Bus. Dojeżdżając do kolejnej wsi mamy na liczniku około 100, 110 km/h, gdzie ograniczenie jest do 40 (szczyt, szkoła, przystanek, przejście dla pieszych, wszystko to na kupie). Niepomny tego Max wyjeżdża z przystanku, zajeżdżając nam drogę tak, że wszyscy pasażerowie mojego przy hamowaniu zostawili odciski zębów w poprzedzających ich (nas) fotelach. Siedzenie na ogonie, jazda poza jakimikolwiek ograniczeniami prędkości, dystansu, o mięsie rozgrzewającym fale radia CB szkoda nawet gadać. Max ponownie zajechał nam drogę. Kiedy w Wieliczce w końcu udało się Travelowi go wyprzedzić, zatrzymał się drzwi w drzwi, obfotografował pokazującego palec kierowcę Maxa i zagroził policją, jako że miał wideorejestrator. Szkoda tylko, że nie może go użyć, bo sam by pod sobą również wykopał dołek. PANOWIE!!! WIEZIECIE LUDZI!!! Potem jest płacz i zgrzytanie zębów, że 19 trupów w wypadku busa i tym podobne, komisje, obowiązkowe pasy (powinny być, natomiast fotele w busach prezentują nieraz taki obraz nędzy i rozpaczy, że pasy niewiele mogą pomóc, gdyż krzesełka rozleciałyby się pod pierwszym większym obciążeniem). Wypatrujmy pociągów. Szybciej, bezpieczniej, taniej!

Czy ktokolwiek z was słuchał kiedykolwiek muzyki nocą, leżąc w łóżku na przykład? Ja uwielbiam. Żadne bodźce zewnętrzne nie przeszkadzają, można wyłączyć wzrok, ruch, zapachy, smaki oczywiście też. Zostają tylko słuchawki podłączone do jakiegoś źródła i ja. Słychać setki razy więcej smaczków, brzmień, przydźwięków. Poza tym, leżąc tuż przed zaśnięciem, człowiek jest rozluźniony, inaczej i mocniej odbiera idące za muzyką emocje. Polecam każdemu, kto jeszcze nie próbował.



Większość ludzików z twórczości tego zespołu zna jedynie oklepane z każdej strony "Seven nation army". A White Stripes to kopalnia ciekawej, wspaniałej muzyki, tym bardziej hipnotyzującej, że robią ją tylko dwie osoby: Jack White i jego (EDIT: dzięki Agnieszce :)) żona Meg. Utwór pochodzi z wydanej w 2005 roku płyty "Get behind me, Satan" i jest utworem otwierającym ten krążek. Sam Jack mówi o tej piosence, że uratowała płytę. Mocno przetworzona gitara, intrygujący wokal i to obsceniczne walenie w podłogę. Polecam i do następnego!

piątek, 12 czerwca 2015

76. Dwa razy do tej samej rzeki niby się nie wchodzi, ale...

...zdecydowałem, że wrócę do jakiegoś w miarę regularnego skrobania jakichś notek na tym blogu. Powstał jeszcze w LO, jako miejsce, gdzie spełniałbym się piśmienniczo, beletrystycznie (jedna, nieśmiała i w sumie kiepska próba) i żeby nie zramoleć w umiejętnościach pisania jakichkolwiek tekstów, gdyż nasz polonista wspaniałomyślnie oznajmił, że przez dwa lata nie napiszemy samodzielnie ni słówka, ponieważ On, Wielki Be, musi nas najpierw nauczyć, jak się to robi. Nie nauczył. Ale blog pozostał. Poznałem kilka ciekawych osób (Bee, głównie na Ciebie patrzę), mogłem się powywnętrzać na różne mniej lub bardziej ważne tematy, w formie dziennika, potem felietonów. Nie jest to jakiś szczególnie poczytny blog, ale kilka osób mnie czytało, za co dziękuję, mam nadzieję, że wrócą :)

Przejrzałem ostatnio post po poście całą moją zawartość i zauważyłem dwie rzeczy: po pierwsze: Strasznie to wszystko dziecinnymi słowami przekazywałem. Jakoś tak niedojrzale. Poziom trzyma chyba tylko ten i ten. Dzisiaj stawiam grubą krechę i postaram się tworzyć teksty dojrzalsze (zobaczymy, jak mi pójdzie, pewnie nijak, mwahahahaha!).

Po drugie: strasznie narzekałem na brak weny. Strasznie to irytuje, jak się patrzy na całokształt. Teraz tak nie będzie. Jak nie będę miał o czym pisać, to po prostu nie będę i tyle. Mam nadzieję mieć dość pomysłów na 2, 3 notki w miesiącu.

Czy coś się pozmieniało od ostatniego wpisu? Kończę pierwszy rok na Akademii Muzycznej w Krakowie (kto w poniedziałek będzie miał wakacje? Pozdrowienia dla UJ!), ale wszelkie moje wyskoki wciąż (i bardzo dobrze), choć zdalnie, to skutecznie, nadal temperuje pewna wyższa ode mnie o 5cm osoba. Trochę też przytyłem. Wzwyż nie urosłem wcale.

CKM (dla ewentualnych nowych czytelników: proszę sobie na tym blogu poszukać, dlaczego taki skrótowiec tu występuje):

Nie wiem, czy już kiedyś zamieszczałem tę piosenkę, mniejsza o to.

Płyta, o której mowa, nagrywana była w 1991 roku, równolegle z inną, wielką płytą tego zespołu. Tamta zdążyła się ukazać przed śmiercią wokalisty,nad tą wznowiono prace w 1993 roku, by wydać ją dwa lata później. Większość pewnie już wie, o co chodzi. Made in Heaven.

Jest to ostatni utwór, jaki nagrał Freddie Mercury, nawet nie do końca. Ostatnią zwrotkę zaśpiewał już po śmierci wokalisty Brian May. .W "Mother Love" pojawiają się fragmenty nagrań z koncertów, a także z utworu "Goin' Back", strony B pierwszego singla, który zespół nagrał jako Larry Lurex.

No i TAK śpiewa umierający człowiek, strawiony przez wszelkie, sprezentowane mu przez AIDS choroby, niewydolności i infekcje? Mając to w świadomości mięknę z każdym odsłuchaniem. Polecam z całego serca założyć słuchawki i słuchać w spokoju.



Do następnego!

PS. Szukając odpowiedniego nagrania znalazłem wersję z alternatywnym zakończeniem. Chyba wolę oryginalne, ale niech każdy sobie sam osądzi, słuchając tu.

PS2. Zły ch... wujek Google pozmieniał coś w czcionkach i teraz w tytule bloga się polskie litery się wyświetlają jako uogromne kulfony. Ktoś ma na to jakąś bardziej konstruktywną niż "zmień czcionkę" radę?