poniedziałek, 21 maja 2012

39. Ciśnienie

Presja egzaminów coraz bliżej. Coraz większe rozchwianie emocjonalne dotyczące umiejętności grania na fagocie nastąpiło. Raz wydaje mi się, że jestem bogiem, że zagrałbym koncert B-dur Mozarta a vista (dla niewtajemniczonych - a vista znaczy po prostu od strzała), a raz, że nie umiem nic a nic. Dzisiaj pomogło mi bardzo wysłuchanie tego, co dmucha gość, który gra dwa lata dłużej. Ciężko mi było zachować powagę. Ale to stan chwilowy.

Temperatura znacznie wzrosła. Już mi się plecy spiekły. Lekko szczypie.

Krótko bo krótko, ale nie mam czasu na więcej.

Jeszcze pytanie. Czy komentując moje posty też musicie przedzierać się przez te durne captche? Nigdy nie komentowałem się niezalogowany.

CKM. It's CKM time :)

A tu śliczna, nie taka wcale stara ballada :) Katie Melua.



Edit - wtykam inną, lepszą wersję, chociaż szkoda teledysku. Ale wg mnie dźwięk ważniejszy (zboczenie zawodowe).

Do następnego!

wtorek, 15 maja 2012

38. I potwora duszę czasem ma

I miłe zaskoczenie. Zdzierców z empiku w końcu chyba ruszyło sumienie. Nadchodząca wielkimi krokami płyta ukochanego mojego zespołu nadchodzi wielkimi krokami. Carolus Rex, bo o niej mowa, wyjdzie w Europie 25 maja, u nas 28 (wciąż zacofani, goddammit). Najlepiej mają amerykanie, bo już 22. Ale mniejsza. W każdym razie myślałem, że trzeba będzie zabulić po około 60 Euro polskich za wersję szwedzką i drugie tyle za angielską, a tu trach! W przedsprzedaży 54.99 za dwupłytowe wydanie! Szok. Pojedyncza za 35.99 chyba. Jeszcze większy szok! Weee!

Pokazały się sample z całego albumu. Płyta gotowa, pozostaje jedynie czekać i czekać!

A z innych: Zaczęły się egzaminy, zagrałem już pierwszy, techniczny z fagotu. 22 punkciory, BeDeBe. Gratulować ;)

CKM pod dyktando Karola. Drugi wypuszczony singiel. A lifetime of war. Patos pełną gębą, ale taki patos jest najlepszym patosem świata całego naszego dużego!



Do następnego!

sobota, 12 maja 2012

37. Egoisty zasrane.


Środa, ten tydzień. Cały Kraków stoi, bo Conrada rozkopana, Opolska rozkopana, Kamieńskiego po jednym pasie w każdą stronę, Basztową nie jeździ ani jeden tramwaj (z chyba ośmiu linii). Prawie wszystkie pozostałe tramwaje blokuje wyżej przedstawiony pajac. Nie samobójca, tylko gość ma problem z głową. Czwarty raz taki numer wywinął.

Ale samobójcy... Szczerze i z całego serca nienawidzę elementu. Kiedy słyszę o kimś takim, to aż mnie skręca i od razu zaczynam przeklinać. Pieprzone samoluby. Pół biedy ci, co naprawdę nie mają dla kogo żyć, nie mają ani rodziny, ani znajomych, etc. (ale zauważcie, że najczęściej wśród młodzieży pod sufitem huśtają się ci z bogatym gronem znajomych, zazwyczaj niezłą sytuacją materialną...). Każdy jest kowalem swojego losu, może robić z życiem co chce, byleby nie niszczył przy tym życia innym, np. maszynistom, czy kierowcom.

Skrajny egoizm. Nie mogę dać sobie rady z życiem - sznur. A rodzina, przyjaciele niech się martwią, ważne, żebym ja nie miał już problemów. A jak ktoś pójdzie siedzieć przeze mnie, bo zachce mi się rozsmarować na czyjejś szybie, a on jechał o 20 km/h za szybko? A w dupie to mam. Że dzieci tego człowieka będą ten moment przeżywać do końca życia, a tak wyczekiwane wczasy zamienią się w koszmar? MOJA sprawa, MOJE życie, MOJE problemy. Moje, moje, moje. Moje się liczy. Niczyje inne.

Dla mnie to nie jest nawet problem słabej psychiki, a zwykłej chęci zwrócenia na siebie uwagi. Bo nawet, jak jest bardzo źle, można znaleźć jakąś pozytywną drobinę życia. A już wieszanie się, bo dziewczyna mnie rzuciła, albo że w szkole się ze mnie śmieją, że jestem brzydki/brzydka (a i o takim przypadku słyszałem), to patologiczna skrajność. No i zabijanie życia innym ludziom... Ponoć rekordzista wśród maszynistów w Polsce ma na wycieraczkach 46 idiotów.

Nigdy, przenigdy nie pójdę na pogrzeb samobójcy, choć by był mi nie wiem jak bliski.


Piosenka tematyczna.



Srali muszki, będzie wiosna, Tere-fere kuku.

Uzupełnienie tematu i dyskusja pod tym linkiem .

piątek, 4 maja 2012

36. Cyfryzacja, elektronizacja, automatyzacja...

Społeczeństwo się cyfryzuje. Zewsząd otaczają nas komórki, palmtopy, tablety, laptopy, ekrany reklamowe, kamery, sieci wifi-rifi, bluetooth, mikrofale i jedna cholera wie, co jeszcze. Wszechobecne zera i jedynki pomału wypierają z powietrza, ziemi i wody standardowe Ziemskie sterowniki, czyli m. in. tlen, azot, wodę itepe. I niby z jednej strony wszystko bardzo fajnie. Masz znajomego na drugim końcu świata? Nie ma problemu. Skype, chwila oczekiwania i już możecie gadać. Nagle wypada ci coś pilnego i nie możesz się gdzieś stawić na czas - nie ma problema. Wyciągasz telefon i po prostu kogoś informujesz. A już wyjście w góry bez jakiegokolwiek telefonu byłoby kompletnym szaleństwem. W razie czego można błyskawicznie wezwać pomoc. Wszystko super, ale...

Wczoraj pozbyłem się na dwie-trzy godziny telefonu. Wolność od wszelkiej elektroniki przy sobie. I cały czas myślałem o tym, że telefon zgubiłem, albo ktoś mi zwinął. Ciągle go szukałem. Wtedy napadł mnie temat na tego posta i nawet zapisać to sobie, żeby nie zapomnieć, chciałem na telefonie. Jesteśmy niewolnikami kodu binarnego. Źle.

Ale moje pokolenie (szumna nazwa, ale nie mam innego słowa) to i tak nie to samo, co rówieśnicy mojej siostry i młodsi. Ja pamiętam, jak bawiliśmy się cały dzień zwykłymi patykami. Oglądałem tylko dobranockę, w niedzielę rano dwie japońskie bajki i czasem coś innego, interesującego, np. ważny mecz, albo film, który chciałem zobaczyć. Oni siedzą w ekranie prawie cały dzień. Mimo, że komputer był w domu odkąd tylko pamiętam, miałem na granie na komputerze godzinę dziennie. Oni grają w przerwie od oglądania i odwrotnie. Moi kuzyni, co prawda, wraz z siostrą latają jak głupki po polu z kijami, ale po pierwsze, ja ich tego nauczyłem, po drugie, są ortodoksyjnymi fanami Gwiezdnych Wojen, po trzecie, to raczej nieliczne wyjątki wśród rówieśników.

Pffff. Czasami mam wrażenie, że zamieniam się w jakiegoś sentymentalnego pryka, który potrafi tylko narzekać, że za jego czasów trawa była bardziej soczysta, zieleńsza, drzewa wyższe, autostrady równiejsze, a czas płynął wolniej (to akurat prawda). Czasem aż sam siebie się boję. brrr!

Czas CKM-u. I długo, długo zastanawiam się, co by tu dodać. Mam kilka świeżo odkrytych piosenek. Wybieram.

Wybrałem.

Zespół Kansas powstał w 1970r. i, jako rzecze Wikipedia, jest dla amerykańskiego rocka tym czym dla europejskiego jest Genesis, Yes, albo ELP. Zaś piosenka ta pochodzi z roku 1976, z płyty "Leftoverture". Smacznego!



A maturzystom powodzenia!

Do następnego!

PS. Jak ktoś stwierdzi, że tego zespołu nie zna, niech posłucha piosenki "Dust in the wind". Pa!

środa, 2 maja 2012

35. Na tapczanie siedzi leń...

Dziś, ulegając leniwej aurze dookoła , jedynie piosenka. Wybaczcie, ale jeśli bym miał coś wymyślać na siłę, to wolę nic nie wymyślać.

Rzucam dwie piosenki, które jakoś mi się łączą w jedną całość.

Pierwsza pochodzi płyty "The Rise and Fall" z 1982r. brytyjskiego zespołu Madness. każdy zna.



Druga również pochodzi z 1982r. Obie z Anglii, tyle, że tytuł twórców (i płynąca z tego tytułu chwała, bo piosenka jest super) należy do zespołu Dexy's Midnight Runners. Też każdy zna.



Długo się zastanawiałem, czy dać lepszy dźwięk, czy oryginalny teledysk i stwierdziłem, że teledysk to sobie każdy przy odrobinie dobrej woli zobaczy, ważniejszy jest dźwięk.

No i na koniec cóś mocniejszego, pokazane przez Filipa. Van Halen zawsze firmowali się niesamowicie brzmiącymi solówkami, a ta jest chyba jedną z najlepszych.



Do następnego!