sobota, 20 kwietnia 2013

63. Plus-minus półtorej tony ekstazy.

Przepraszam.

Tak, żyję, oddycham, mam się dobrze, jestem sprawny, zdrowy (niedawno miałem ,co prawda, ospę, ale poszła już won).

Obiecuję się poprawić.

Przyszła wiosna. W końcu. Jako że teraz wszystko staje na głowie, to za tydzień, najwyżej dwa (zapamiętajcie słowa proroka!), przywali słońcem takim, że na matury dojadą tylko parujące skwarki tego czegoś, co jeszcze niedawno było tkanką ludzką.

Koniec roku za pasem, trzeba by jakoś te matury zdać, a tymczasem w szkole muzycznej twierdzą, że poza ćwiczeniem na instrumentach nie mamy niczego do roboty i rąbnęli programem na chyba trzy godziny muzyki. Super, ale dlaczego w tym roku?!

Dawno na nic nie narzekałem. Więc chyba czas najwyższy. Ale tu potrzebne jest kilka zdjęć i małe wprowadzenie.



Moja nowa miłość. Ferrari LaFerrari (jakkolwiek idiotyczna jest nazwa, to auto jest wspaniałe). Szturmem wdarło się na szczyt mojego TOP5, które do tej pory wyglądało tak: Fisker Karma, McLaren P1, Pagani Huayra, Pagani Zonda F, Ferrari 458. Cacko to kosztuje dużo za dużo (właśnie, ma ktoś pożyczyć pięć milionów złotych do przyszłego poniedziałku?). Kolejne arcydzieło na kołach.

Tylko że co z tego, skoro takie auto, podobnie z resztą, jak cały mój top, jak i wiele innych, bardzo pięknych i bardzo drogich samochodów, nabędzie jakiś bananowiec tylko po to, by zaszpanować, po czym zaraz rozwali takie cudo na pierwszej lepszej autostradzie u naszych zachodnich sąsiadów (pełno takich filmików na Jutubie), po czym zleci złomowanie, a sami popędzi z kabzą w ręku do kolejnego salonu po kolejne auto do rozbicia, podczas gdy ci, którzy takie samochody naprawdę kochają, potrafią godzinami wpatrywać się w każdy detal, ubóstwiają ich stwórców, a także (przepraszam), leją po nogach z ekstazy na sam widok zdjęcia takiego wozu, przez całe swoje życie, okupione setkami tęsknych westchnień, nie zarobią sobie na takie coś. Krzyśku, Filipie, nie dla psa kiełbasa, jak dobrze pójdzie, to sobie co najwyżej używane A8 kupimy. Ech... Kiedy tak wpatrywałem się w zdjęcia LaFerrari, owoc 11 lat wytężonej pracy, naprawdę zrobiło mi się bardzo smutno (tak jak bym się nie miał innych problemów, ale cóż...). Świat nie jest sprawiedliwy.

Miłość do samochodów zwykle jest jednostronna (vide Alfy Romeo i ich notoryczne psucie się, co nie przeszkadza im być kochanymi przez rzeszę fanów (w tym i niżej podpisanego)). Ech...

Czas na piosenkę i gości, których dawno tu nie było, o których zapomniałem, a szczerze zasługują na miejsce w kanonie największych zespołów rockowych świata (jeśli ktoś nie wierzy w mój osąd, to pan redaktor Jerzy Skarżyński z Radia Kraków na pewno potwierdzi moją tezę). Muse. Piosenka Butterflies and Hurricanes jest singlem promującym ich trzeci album Absolution. Płyta została wydana w 2004 roku. Utwór klimatyczny, z wspaniałym solo fortepianowym w środku, tu w najdłuższej z trzech wersji (zainteresowanych szerszym opisem piosenki odsyłam tu).



No to do następnego, oby wcześniej, niż teraz.

PS. Pozdrowienia dla Karoliny K.!