Zaczynam z grubej rury: Choróbskiem. Podła bestia dopadła mnie w czwartek, w piątek, po krótkiej i nierównej walce padłem na deski w stylu, którego mogliby mi pozazdrościć czołowi zawodnicy WWE (proszę się nie śmiać z tej jakże szacownej instytucji, goście [i babki] wkładają dużo serca i pracy, by wykonywać te wszystkie, jak by nie było ekstremalne elementy tak, by nie skręcić sobie karku po pięciu sekundach). Teraz siedzę w domu, sprzątać trzeba, ćwiczyć na fagocie trzeba, ale się nie chce. Siostra męczy, chce wejść na komputer, po rytualnym "zaraz" odchodzi, ale za 5 minut wraca.
Jakby tego wszystkiego było mało, to na dodatek zabiłem swoją nogę. Przed W-F chciałem sobie ulżyć, zmiatając bramkarza z bramki. Wziąłem rozpęd i z siłą potrzebną na konkretny strzał z 30-35 metrów (kto gra, ten wie, kto nie gra, niech wie, że naprawdę mocno) kopnąłem piłkę. W tą jednak nie trafiłem. Tocząc się minęła stojące na sali ławki, a ja je z tym całym impetem (sztuk 2, ok. 4 metry każda) przesunąłem o mniej-więcej metr, kopiąc nogą w nogę owej. Boli.
Potwór Infekcją Górnych Dróg Oddechowych zwany pozbawił mnie również radochy z koncertu dziś wieczorem (Zespół Ruse, Kraków, 18:30, Kino WRZOS, polecam!). Zdenerwowany kopię wirtualną łopatą w YouTubie i nasłuchuję, co też świat ma mądrego (lub nie) do powiedzenia. Dogrzebałem się do starych płyt Green Day, więc mam zajęcie na 5-6 godzin. Dokonałem też wiekopomnego odkrycia, mianowicie:
Alice Cooper. Wstyd się przyznawać, ale ja, który uważałem, że taką muzykę znam w stopniu przynajmniej dobrym, do tej pory znałem tę piosenkę jedynie z covera Groove Coverage. Całkiem niezłego, ale absolutnie nie mającego startu do oryginału. Wstydzę się niezmiernie, ale z drugiej strony, miło sobie uświadomić, że istnieje coś, czego się nie znało, co można odkryć i pomyśleć "kurczę, ale to fajne, nie znałem tego". Bardzo pozytywne uczucie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz