piątek, 7 października 2011

8. Po szybach jesienny deszcz dzwoni, deszcz dzwoni...

Piątek. Znowu. Zaraz znowu poniedziałek i do szkoły. Phi!

Leje.

Nie ma to jak poranny spacer na przystanek w tempie pracującej śmieciarki. U człowieków dokoła mnie zaobserwowałem pierwsze oznaki Wielkiej Jesiennej Chandry (preludium do Wielkiej Zimowej Chandry). Narastająca masowo senność (8:10, a ja przyssany do poduszki i wplątany w kołdrę ani myślę wstawać), rozdrażnienie, kłótliwość, przygnębienie, itede, itepe.

Nie ma to, jak powrót w piątkowe, deszczowe popołudnie busem. Całe miasto to jeden wielki, blaszany, śmierdzący spalinami korek. Chwalmy bus-pasy!

Nie ma to jak wybrać się rano do szkoły bez kurtki ("bo się utrzyma pogoda"), w samej bluzie i bez parasola.

Nie ma to, jak sobie ponarzekać i pomarzyć o wiośnie, gdzie wszystko pachnie, wszystko spod ziemi wyłazi (Ty, stary weź nie strasz, dwa miesiące temu teściową pochowałem!), a w szkole ni żywej duszy :)

Nie ma to, jak posłuchać sobie... No właśnie. Czego? Chwilowo nie mam nic, co ostatnio mnie zadziwiło. Dlatego leci staroć, klimatycznie wpasowujący się w ten żałosny, quasi-liryczno-romantyczny post. Pink Floyd - High hopes. Klasyka.



Do następnego!

1 komentarz:

  1. ah jak ja Cię dobrze rozumiem... u mnie też pada..powinnam się uczyć, ale w sumie kończy się na przewalaniu z kąta w kąt :)

    OdpowiedzUsuń